Netflix z 3. sezonem Narcos postanowił przedstawić nam całkiem nową historię z nowymi bohaterami przejmującymi kokainowe imperium po śmierci motoru, który napędzał dwie poprzednie odsłony – Pablo Escobara. Bez bossa z Medellin serial jednak wciąż daje radę, dzięki czemu twórcy udowadniają, że pomysł na kontynuację losów południowoamerykańskiego narkobiznesu jest niczym innym, jak strzałem w dziesiątkę! Mamy tym samym do czynienia z najlepszą dotychczas odsłoną Narcos.
Zobacz również: Na pierwszy rzut oka: 3. sezon Narcos (odcinki 1-5)
Jak już mówiłem przy okazji recenzji pierwszej połowy tego sezonu, obejrzenie poprzednich dwóch nie jest niezbędne, aby w pełni cieszyć się przedstawianymi wydarzeniami. Z pierwszymi dwoma seriami najważniejszym łącznikiem jest osoba Javiera Peny, który w środowisku antynarkotykowym urósł do rangi legendy po doprowadzeniu escobarowskiego terroru do upadku. Tym samym zastępuje on agenta Murphy’ego w roli narratora i czuwa nad tym, abyśmy nie pogubili się w nowej rzeczywistości. Staje również na czele oddziału mającego zniszczyć kolejnych kolumbijskich bossów – Dżentelmenów z Cali. Walka z nimi jest jednak bardzo nierówna, gdyż mają oni w garści największe szychy w państwie, włącznie z politykami piastującymi najważniejsze urzędy. W porównaniu do Escobara, ich siłą nie jest strach, a pieniądze, które wydają w grubych milionach na łapówki dla policjantów, taksówkarzy czy urzędników. Dodatkowo, jeśli chodzi o przemysł narkotykowy, to są w tym prawie że monopolistami – ponad 80% narkotykowego obrotu leży w ich rękach. Ich władza w Kolumbii jest na tyle ogromna, że w ciągu sześciu miesięcy chcą skończyć z nielegalną działalnością i oddać się w ręce władz, żeby następnie uzyskać immunitet przy nienaruszalności ich ogromnego majątku. Wiele jest zatem prawdy w słowach Peny, że aby schwytać Gilberto Rodrigueza i jego trzech wspólników, trzeba być jednocześnie szalonym, głupim i mieć sporo szczęścia.
W trzecim sezonie Narcos nacisk położony jest nie na walkę z dominującą jednostką, czy też potężnym syndykatem, ale przede wszystkim z narkotykami. Rozłożenie czasu ekranowego na każdego z czterech bossów daje nam okazje jeszcze głębiej wejść w świat pełen przemocy. Sekwencji ociekających brutalnością i realizmem zdecydowanie nie brakuje, a im dalej jesteśmy, tym atmosfera robi się coraz gęstsza i eskalacja bezprawia sięga coraz wyżej. Pierwsze pięć odcinków, które miałem już okazje recenzować, były zaledwie wstępem do drugiej połowy sezonu. Jeśli jesteście studentami i w najbliższym czasie macie zaplanowane egzaminy poprawkowe, to nawet nie zaczynajcie przygody z trzecim sezonem, jeśli owe egzaminy chcecie zdać. Zapewniam Was, że jak już odpalicie pierwszy epizod, to nie odejdziecie od ekranu telewizora czy laptopa aż do finału. Mimo że wśród aktorów dał odczuć się brak silnej, magnetyzującej jednostki, jaką był Wagner Moura w roli Escobara, to cała obsada świetnie wywiązała się ze swoich ról, a największe brawa należą się grającemu Jorge Salcedo Matiasovi Vareli. Tradycyjnie, nie brakuje również sporej dawki materiałów archiwalnych, dzięki czemu Narcos ogląda się niczym serial dokumentalny. Może i pewne elementy scenariusza zostały ubarwione na potrzeby produkcji, ale nie zmienia to faktu, że całość ogląda się po prostu wybornie!
Trzeci sezon Narcos udowadnia, że serialowi nie jest potrzebna postać niesławnego Escobara, żeby wciąż zachwycać pod wieloma aspektami. Najważniejszymi z nich są: realizm, świetnie wykreowani bohaterowie, nieustanne napięcie oraz – ponownie – klimat. Twórcy z finałem potwierdzili, że w następnym roku przeniesiemy się do Meksyku i, jak znam kilka faktów dotyczących meksykańskich baronów, to nie mam żadnych wątpliwości, że scenarzyści będą mieli tym razem niebywałe pole do popisu. Hasta el año que viene!