Wcielamy się w jednego z rodziców małej Rose, tatę o imieniu Cody lub mamę May (nie, to nie jest ciocia). Małżeństwo ma niezbyt dobre stosunki i można powiedzieć, że na moment przed wydarzeniami z gry postanawiają wziąć rozwód. Ich córka płacząc nad dwoma kukiełkami, które stworzyła na ich podobieństwo, pragnie ze wszystkich sił sprawić, by znów byli przyjaciółmi. Jej niewyobrażalny smutek lub chęć powoduje, że ciała jej rodziców zapadają w sen, a wspomniane zabawki ożywają. Ich świadomość zostaje tam przeniesiona. Uprzedzę pytania, dziewczynka nie wykonywała żadnego rytuału, nie wypowiadała imion wspak. Generalnie zero motywów w klimacie voodoo. Para musi wspólnie pokonać szereg niebezpieczeństw, aby ponownie odnaleźć kontakt córką, a przy okazji – samych siebie…
Chciałbym na starcie zwrócić uwagę na jedną, bardzo ważną rzecz. Powyższy zwiastun jest jednym z najlepszych jakie kiedykolwiek widziałem. Piosenka, żartobliwe wstawki oraz masa wybuchów i przygody. Najbardziej prawdziwa, szczera i konkretna zapowiedź tego co czeka każdego gracza podczas zabawy.
Oprawa graficzna gry oraz jej ciekawy klimat to chyba największa zaleta. Szczerze mówiąc poza odrobiną prostoty, która spłyca momentami podjęte tematy, nie chce i nie będę się czepiał. Moim zdaniem w tej recenzji jest zachęcić graczy i robię to absolutnie za darmo. Produkcja jest wieloma godzinami świetnej zabawy, którą możesz dzielić z członkiem rodziny, przyjacielem czy partnerem/partnerką. Panowie, przecież nie ma nic lepszego niż wspólna chwile przy konsoli z ukochaną!
W kilka akapitach chciałbym „bezspoilerowo” przybliżyć największe zalety. Zacznijmy od czegoś co w pierwszych kilku minutach rozgrywki skradło moje serce. It Takes Two przepełniona jest easter-eggami, którą są najczęściej odwołaniem do innych gier, które są klasykami gatunku. Padające zdania w dialogach, gesty, wygląd poziomów czy proste elementy sterownia przywołują wspomnienia. Można powiedzieć, że ta gra to jednoczesny remaster wielu gier z końca ubiegłego wieku. Jednocześnie wiele elementów sprawia, że czuć w tej produkcji powiew świeżości i innowacji.
Wewnątrz praktycznie każdego etapu można odnaleźć mini-gry. Przypominają one klasyki z dzieciństwa, cyfrowe lub analogowe. Mamy czołgi, statki, ping-ponga i wiele innych. Sama rozgrywka polega na rywalizacji pomiędzy bohaterami, czyli bezpośrednią między Tobą, a Twoim partnerem. I tutaj – ostrzegam! Długość całkowitego czasu gry znacząco się przez to wydłuża. Nieliczne są słabo przygotowane, ale większość tych „incepcyjnych” gier dostało sporo uwagi od twórców.
Ostatnim ważnym elementem są mocno zróżnicowane poziomy. Każdy zabiera gracza w zupełnie inny świat, który wymaga zmiany sposobu rozgrywki. Często otrzymujemy narzędzia lub bronie, która są niezbędne do rozwiązywania łamigłówek. Powoduje to urozmaicenie, które zapewnia brak nudy w trakcie gry. W mojej opinii to bajecznie prosty trik, który czyni tę produkcję idealną na te mroczne czasy.
Podsumuję to najlepszym certyfikatem jaki mogę wystawić. Próbowałem wszelkimi sposobami zachęcić swoją partnerkę do wspólnych wojaży przed konsolą. Jednakże każda gra kończyła się po jednej sesji. Przy It takes two sama odpalała PlayStation i pytała czy jestem gotowy, bo przygoda czeka. Dziękuję V.
Tym optymistycznym akcentem mogę z czystym sumieniem zachęcić każdego do sięgnięcia po tę produkcję. Bardzo brakowało mi takich gier i muszę przyznać, że po samym zwiastunie zacierałem ręce. Pamiętajcie więc – razem jesteśmy lepsi!
Ilustracja wprowadzenia: materiały promocyjne