Od jakiegoś czasu Netflix z Marvelem nie potrafią stworzyć dzieła, które równałoby się z pierwszymi sezonami Daredevila i Jessiki Jones, czyli seriali, które nakręcili na początku swojej współpracy. Mimo dobrze zapowiadającej się pierwszej połowy The Defenders ostatnie cztery odcinki znacząco obniżyły poziom produkcji, bo mimo przebłysków ciekawych i zaskakujących scen to niestety każdy kolejny epizod to nuda i jeszcze większa nuda.
Defenders rozpoczyna się zaraz po wydarzeniach z serialu Iron Fist. Danny Rand i Colleen Wing wracają do Nowego Jorku. W tym samym czasie Luke wychodzi z więzienia i próbuje wieść normalne życie. Murdock porzucił strój diabła oraz nocne wypady do miasta. Zamiast tego próbuje pomagać ludziom, oferując usługi prawne. Na salach sądowych odnosi sukcesy i nie ma sobie równych. Z kolei Jessica Jones nie rozstaje się ze szklanką Whisky. Pije, przesiadując całe noce w barach. Jednak ich życie diametralnie się zmienia, gdy pewne wydarzenia oraz ostatnie działania tajemniczej organizacji o nazwie Ręka, która przygotowuje się do ostatecznej rozgrywki, sprawią, że czterech bohaterów będzie musiało zjednoczyć siły i stanąć razem do walki, aby uratować mieszkańców Nowego Jorku.
Zobacz również: TOP 10 – Seriale Netflixa
Przez pierwsze dwa odcinki mamy wrażenie, że oglądamy cztery różne seriale. Początkowo śledzimy osobne losy naszych superbohaterów, a także ich przyjaciół. Każdy wątek z danym bohaterem ma zachowaną swoją własną, odpowiednią kompozycję, którą znamy z solowych części. Jednak, gdy nasi protagoniści wreszcie się spotykają, wszystko się rozpływa i tworzy się bezbarwny charakter produkcji, bo twórcy serialu zwyczajnie nie wykorzystali potencjału, zwłaszcza muzycznego, który drzemał tu już od pierwszego odcinka. Tak więc na początku mamy dużo wątków i dużo zagadek, które wraz z kolejnymi odcinkami zostają stopniowo rozwiązane. Jest ciekawie, momentami ekscytująco i są starcia, na których można zawiesić oko, jednak wraz z rozpoczęciem piątego odcinka coś zaczyna się wyraźnie psuć. Widać to już na początku, w czasie pierwszej walki, która jest jedną z najgorszych w całym serialu. Ujęcia są krótkie, chaotyczne i mało co widać. Kolejne potyczki wcale nie ogląda się lepiej, bo są krótkie i jest ich zbyt mało jak na serial kulminacyjny. Jakby tego było mało, tempo akcji znacząco spada. Zaczyna być za dużo gadania, za dużo przygotowań do ostatecznej walki i za dużo niepotrzebnych wątków, które do niczego nie prowadzą, a bohaterowie do znudzenia wałkują znane nam informacje, co tylko niepotrzebnie wydłuża serial.
Co do aktorów i postaci w serialu, najlepszy duet tworzą Luke Cage i Iron Fist. Interakcja między tymi Panami jest zabawna i świetnie skonstruowana. Bohaterowie Ci nie raz sprawią, że parskniemy śmiechem. Niestety wraz z kolejnymi odcinkami tego wspaniałego duetu jest coraz mniej. Wielka szkoda, że twórcy zrezygnowali w pewnym momencie z docinek między naszymi protagonistami, bo naprawdę dobrze rozładowywały napięcie i urozmaicały charakter produkcji. Poza tym Danny Rand więcej by na tym zyskał, bo gdy tylko złośliwości cichną, jeszcze bardziej widać, że jego postać w ogóle się nie zmieniła od czasu solowego debiutu i wciąż zachowuje się jak dziecko. Z kolei Jessika Jones, zamiast częściej wykorzystywać swój cięty język, sprawia wrażenie znudzonej całą zaistniałą sytuacją, w którą została przymusowo wciągnięta. W ostateczności obronną ręką wychodzi Daredevil, który pomimo tego, że na początku irytuje swoim niezdecydowaniem w sprawie ewentualnego stanięcia do walki przeciwko złoczyńcom, o tyle później bierze się w garść i znowu jest tym samym Diabłem z Hell’s Kitchen, którego pamiętamy z wcześniejszych części. Największym minusem serialu jest jednak Sigourney Weaver. Mimo iż dowodzi Ręką ani razu nie wzbudza u widza przerażenia i odpowiedniego respektu. W dużej mierze wynika to ze scenariusza, słabych dialogów oraz słabo zarysowanej postaci. Dlatego aktorka nie zdołała więcej z tej roli wyciągnąć i teraz prawdopodobnie Alexandra będzie wspominana jako najsłabszy czarny charakter tego uniwersum.
Zobacz również: Marvel vs DC – czyli dlaczego jednym się udaje, a drugim nie
Teraz mamy dla Was najsmutniejszą wiadomość. Jeśli macie wygórowane oczekiwania odnośnie ostatecznego starcia Defenders z Ręką, niestety mamy złe wieści. Nie jest ona zbyt spektakularna. Brakuje tego, co mieliśmy okazję zobaczyć w pierwszych sezonach Daredevila i Jessiki Jones – wspaniałego ruchu kamery, montażu, przemyślanej sekwencji walk i szczypty oryginalności. Wszystko jest tutaj tak średnie, jak walka ze zwykłymi złoczyńcami. Na szczęście twórcy zaserwowali nam na koniec niemały cliffhanger, dzięki czemu akcja w pewnym momencie staje się niezwykle napięta.
Podsumowując The Defenders to serial, który w pierwszej połowie może zachwycić jednak w drugiej często zanudzić. Gdyby nie kilka zaskakujących zwrotów akcji, widz byłby bardzo rozczarowany produkcją. Mamy tu również świetnie zbudowaną relację między Luke’em Cage’em a Iron Fistem oraz rewelacyjnego Daredevila. Szkoda tylko Sigourney Weaver i zmarnowanego przez scenarzystów potencjału jej postaci.
Ilustracja wprowadzenia: Netflix