Rustler – recenzja średniowiecznego GTA. Ah zaraza, here we go again!

Twórcy nie tak dawnego symulatora 911 Operator – Jutsu Games – postanowili pójść za ciosem i stworzyć kolejny symulator. Symulator kozy? Było. Symulator chleba? Było! Symulator Jezusa? Ma być w 2021 (serio). Symulator średniowiecznego rzezimieszka, przebijający co chwila czwartą ścianę z półobrotu i nawiązujący do serii GTA? No właśnie, oto jest! Przed Wami recenzja gry Rustler – lub jak kto woli Grand Theft Horse!

Czasem człowiek staje się zmęczony tymi wszystkimi produkcjami AAA i ma ochotę na niezobowiązującą, nieco niepoprawną przygodę, która pozwoli odpocząć, która otula swoim luźnym stylem, niekiedy satyrą, bezpretensjonalnością. Wtedy pojawiają się tacy Jutsu Games i wychodzą naprzeciw oczekiwaniom graczy! Rustler zaskakuje poczuciem humoru, odwołaniami do popkultury, oferując jednocześnie luźną, niezobowiązującą rozgrywkę. Kiedy Kingdom Come okazuje się zbyt absorbujące, a Mount&Blade: Bannerlord rozbudza wyobraźnie, aby pozostawić niedosyt – z pomocą przychodzi symulator średniowiecznego rzezimieszka.

Monty Python, Stachursky, Koń Polski. I Grand Theft Horse.

Rustlerze wcielamy się w postać Guya – łysego rzezimieszka, parającego się rozlicznymi nielegalnymi procederami. Jak na prawdziwego twardziela przystało – mieszka z mamą. Guy ma jednak ambicję, aby być KIMŚ w średniowiecznym świecie, przez co nierzadko wpada w kłopoty z systemem sprawiedliwości. Dlatego – jeśli dzieje się coś podejrzanego – straż doskonale wie, do czyich drzwi zapukać w pierwszej kolejności. Komedia absurdu, Monty Python, Stachurski i gamingowa samoświadomość to coś, co sprawia, że Rustler to pozycja wyjątkowa. No i mój ulubiony – metasatyra nawiązująca do Kabaretu Koń Polski – Patrz Halina, chop się za babe przebrał! XDDD. Coś cudownego w swojej przewrotności i konsekwentności!

Zobacz również: Spellforce 3: Fallen God – recenzja dodatku. Jeszcze Spellforce, a trochę już Warcraft…

Już na początku rozgrywki widoczna jest spora analogia do GTA, zwłaszcza pierwszych gier z tej serii, które prezentowały świat w rzucie izometrycznym. Podobnie i tutaj – mamy 60 stopni, który podczas śródmiejskich gonitw zmienia się na rzut pod kątem 90 stopni, co nadaje grze jeszcze więcej klimatu. Grafika – z lekkim borderlinesowym konturowaniem (ale to nie cel shading, rzecz jasna) – nie powala, ale jest przyjemna i czytelna, a design m.in. leżących itemów i markerów questów to kolejne oczko puszczone w stronę fanów serii gier od Rockstara.

To w końcu zatrudnili aktorów czy nie zatrudnili aktorów?!

To czego nie załatwi grafika 3D, załatwią artworki podczas dialogów, które są przyjemnie przaśną odmianą. Tu jednak pojawia się jeden z grzechów głównych twórców tytułu – wprawdzie załatwili aktorów do intra live-action, ale nie załatwili aktorów do podłożenia głosów w dialogach. W efekcie tego Guy i NPC bełkoczą (dosłownie) zamiast artykułować znaczące zgłoski. Wiem, że w średniowieczu języki brzmiały nieco inaczej niż obecnie, ale bez przesady…

Powyższą wadę – jak i inne wady – można jednak wybaczyć przez wzgląd na okoliczność łagodzącą. Jest nią błyskotliwe poczucie humoru prześmiewające wiele rozpoznawalnych tekstów kultury – Stachurskiego (Bard Stach śpiewający o Etyzerze), Monty Pythona (akurat do tego odwołuje się cała linia zadań) czy – oczywiście – samo Gran Theft Auto, które Rustler sprawnie, ale i z zachowaniem klasy, prześmiewa (Sir Seajay z Ardei – CJ z San Andreas). Ilość oczek puszczonych do gracza, który zaznajomiony jest z niektórymi nurtami kultury popularnej, przyprawiłaby niejednych twórców o ciężkie zapalenie spojówek, a mimo to Jutsu Games dali radę. I jakkolwiek czasem ktoś może uznać to poczucie humoru za poziom pijanego wujka Mirka na weselu, tak jest to ważny i przyjazny element, który działa na korzyść tej gry.

fot. screenshot z gry Rustler (2021)

W grze ilość broni nie powoduje na ten moment zawrotu głowy, ale ten segment prawdopodobnie się jeszcze rozwinie. Rozwój postaci jest dość okrojony i prosty, chciałoby się powiedzieć – zaledwie symboliczny. Niektórzy mogą to jednak uznać za zaletę. Ilość questów jest przyzwoita, a narracja historii idzie w pewnym kierunku, ale skłamałbym mówiąc, że fabuła gry wciąga bez reszty. Sprawę ratuje niekiedy taki element jak minigry i zadania poboczne jak zbieranie ciał, kiedy ukradniemy wóz grabarza (analogicznie do karetki w San Andreas, tylko w bardziej łódzko-pavulonowym wydaniu…).

Zobacz również: Gods Will Fall – recenzja najnowszej produkcji wydanej przez Deep Silver

Boli trochę brak możliwości personalizacji bohatera. Ale może to współczesne gry sprawiły, że stałem się roszczeniowym bucem i nawet w Tetrisie oczekiwałbym generatora postaci. Do omówienia zostaje muzyka. A ta w tle to nic specjalnego – jest po prostu poprawna, trzymająca się gry. Sprawę ratują tu jednak bardowie (chciałoby się powiedzieć trubadurzy, ale nie chcę mieszać w to Krzysztofa Krawczyka). Ci uliczni grajkowie na specjalne życzenie Guya mogą schować lutnię i… zacząć swoje beatboxowe słuchowisko.

Rustler to na ten moment produkt dość nierówny… Z jednej strony przyjemny, znający swoje przeznaczenie w rozluźnianiu zmarszczonego codziennością czoła, z drugiej strony – w niektórych miejscach jeszcze niekompletny. Dlatego też trzymam kciuki za twórców, aby dali jeszcze trochę miłości swojej produkcji. Ma ona duży potencjał, który docenią nawet – a może „zwłaszcza” – zmęczeni, zblazowani propozycjami AAA gracze. Sam bawiłem się podczas gry bardzo dobrze, bo widziałem ile serca włożyli w to twórcy. Oby tak dalej!

Ilustracja: mat. promocyjne

Redaktor

Mały, szary człowiek. Tak podsumowałby go pewnie Adam Ostrowski. Albo też "bardzo dziwny, zaczarowany chłopiec" jak zrobiłby to Nat King Cole. Niepoprawny politycznie obserwator współczesności - świata, kina, książek i gier wideo.

Więcej informacji o
, ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?