Od wyemitowania pierwszego odcinka Pełnej Chaty minęło dokładnie 29 lat, a od ostatniego już 21. Wiele rzeczy się przez ten czas zmieniło. Część aktorów się postarzała, inna natomiast po prostu dojrzała. To samo stało się z fanami serialu. W ogromie i natłoku nowych produkcji telewizyjnych nie wystarczy już odgrzać starych, dobrych i sprawdzonych postaci, a w związku z tym oczekiwać, że taki zabieg spodoba się coraz to bardziej wybrednemu widzowi. Taki błąd popełnili twórcy Fuller House, a pierwszy odcinek, który przyszło mi recenzować, jest w tej chwili najgorszym, jaki zobaczyłam w tym roku.
W kolejnym rozdziale „Pełnej Chaty” historia skupia się na D.J. Tanner- Fuller. Jest to najstarsza córka Danny’ego, której życie komplikuje się po śmierci męża. Bohaterka z trójką dzieci powraca do rodzinnego domu, gdzie znajduje pomoc w postaci całej rodziny. Pierwszy odcinek to swego rodzaju spotkanie po latach. Każdy z bohaterów ma własne wejście, któremu towarzyszy opis jego obecnej sytuacji życiowej. Postacie zatem opowiadają, co teraz robią i czym się zajmują. D.J. jest weterynarzem, Stephanie DJ-ejem, Kimmy zawodowo zajmuje się organizacją przyjęć, Danny i Becky mają prowadzić program w Los Angeles, Jesse jest ciągle piękny i cudowny, a Joey występuje w Las Vegas. Pomimo że wszyscy powyżsi bohaterowie pojawiają się w pilocie, to na stałe na ekranach zagoszczą jedynie trzy pierwsze postacie.
Odcinek niestety jest niezwykle topornym wprowadzeniem widza w historię. Pokrótce można go streścić w następujący sposób: D.J. nie radzi sobie z narastającymi problemami, wszyscy mają się wyprowadzić, a dom ma zostać sprzedany. W Pełnej Chacie trójka mężczyzn zajmowała się wychowaniem trójki dziewczyn. Tym razem będzie odwrotnie. Trzy panie wezmą pod swoje skrzydła synów D.J., a wszystko przełamie nastoletnia córka Kimmy. Dzieci są wiekowo wymieszane. Najstarsze z nich ma 13 lat, a najmłodsze nie posiada jeszcze roku. Plusem Fuller House jest to, że jest serialem o rodzinie. O tym, że powinna się wspierać i razem rozwiązywać problemy życia codziennego. Z tym identyfikuje się większość potencjalnych widzów na całym świecie. Oferta programowa większości stacji nie przewiduje wielu seriali, które cała rodzina mogłaby obejrzeć razem, a więc kolejny raz „Fuller House” wykorzystuje występującą niszę. Niestety na tym plusy się kończą.
Pilotowy odcinek Fuller House jest bardzo nienaturalny i sztywny. Mimo licznie napływających z planu kręcenia produkcji zdjęć, na których widać było, jak dobrze wszyscy się bawią, na ekranie wyszło średnio. Wygląda to tak, jakby przez ostatnie 20 lat nikt ze sobą nie rozmawiał, a teraz ktoś zmusił aktorów do podjęcia ponownej współpracy. Dobrze wiemy, na co stać Johna Stamosa, Boba Sageta i Lori Loughlin. Niestety podczas seansu można odnieść wrażenie, że zapomnieli jak poprawnie wykonywać zawód aktora. Lepiej nie wypadają Candace Cameron Bure, Jodie Sweetin i Andrea Barber. O ile można usprawiedliwić tą ostatnią, bo powraca do aktorstwa po upływie 20 lat, na resztę państwa nie znajduję żadnych pozytywnych słów, poza tym, że faktycznie dobrze wyglądają.
Wiadome było to, że Fuller House będzie grało na uczuciach i wspomnieniach. Zaczynają z wysokiego konia, ponieważ częścią oryginalnej czołówki, która potem zmienia się już w tę właściwą z odświeżoną „Everywhere You Look” w wykonaniu Carly Rae Jepsen. Cały odcinek pełny jest wspomnień – od kultowych już powiedzonek (Hola Taneritos!), aż do odtworzonych scen. Z tym ostatnim jest tu duży problem, bo twórcy nie zaufali, że widz będzie je pamiętał i dosłownie pokazali je na ekranie. Odniesienie do nieobecności Mary-Kate i Ashley Olsen też nie mogło być bardziej subtelne. Żarty sprawiają wrażenie bardzo wymuszonych, tak samo, jak i śmiech widowni. Dodatkowo, pomimo wielkiej tragedii, jaka zdarzyła się w rodzinie Tannerów, wszystko jest okropnie przesłodzone. Nawet śmierć męża D.J. została sprowadzona do patosu wielkiego bohatera.
Oczekiwania co do powrotu Pełnej Chaty były ogromne. Podróż do lat dzieciństwa i beztroski okazała się okropnie rozdmuchana i sztuczna. Pierwszy odcinek Fuller House oglądało mi się bardzo ciężko, a perspektywa kolejnych niestety wcale nie jawi się lepiej.
plakat i zdjęcia: materiały prasowe