Są na świecie sportowcy i Sportowcy. Niektórzy z nich, swoim wpływem na popkulturę wyrastają daleko ponad arenę swoich zmagań sportowych. Każde pokolenie ma kilka takich nazwisk, którym historia nadała nieco inne znaczenie, niż ich rywalom czy kolegom z zespołów. Nasi rodzice mieli Maradonę, Jordana czy z bardziej z polskiego podwórka, Andrzeja Gołotę. My cieszymy się z życia w czasach Usaina Bolta, Leo Messiego, czy lokalnie Adama Małysza. Jednym z tych, których do takich ikon należy zaliczyć, jest niewątpliwie Tiger Woods. On to golf, golf to on. Mogliśmy nie wiedzieć, co czym się różni dołek Par 3 i Par 5, mogliśmy nigdy nie widzieć żadnych zmagań w tym sporcie i uważać go za najnudniejszy na świecie, ale pewnie słyszeliśmy o tym gościu. A jeśli nie, to warto odpalić nową produkcję HBO GO. Przybliży nam ona bowiem naznaczoną niejednoznacznymi epizodami biografię wybitnego sportowca w nie mniejszym stopniu, niż zrobiło to w ubiegłym roku The Last dance.
Tiger jest podzielony na dwa odcinki, a podział ten wynika prawdopodobnie z faktu, iż obydwie części mają nieco inny ton i wgłębiają się w inny, ważny dla biografii golfisty aspekt. Pierwsza część skupia się w dużej mierze na zdobywaniu golfowych szczytów i relacji Woodsa ze swym ojcem, druga jest już naznaczona piętnem skandali obyczajowych z jego udziałem. Na początku wszystko toczy się dobrze, droga na szczyt jest trudna, ale jakby nieco szybsza niż każdego zwykłego śmiertelnika. Tiger wygrywa zawody za zawodami, pnie się w górę i nie spada, a jego życie staje się wspomnianym wcześniej czymś większym od zmagań na polu wybitnego golfisty.
Im wyższy jednak szczyt, tym boleśniejszy upadek. Stąd mamy też drugą stronę medalu, związaną z aferą obyczajową golfisty. Kiedy z zewnątrz jego życie wyglądało na idealne, patrząc głębiej nie można było doliczyć się kochanek uzależnionego od seksu i adrenaliny gościa. Golf to elegancki sport wysoko postawionych ludzi, wydawać by się mogło idealny dla Tigera. Kiedy jednak wyszło na jaw, że palców u rąk nie starczyłoby, aby policzyć wszystkie kochanki w trwającym niewiele (a to i tak duże niedopowiedzenie, bo były też plotki, które mówiły o ponad setce), mit upadł. Runął szybko, a na jego gruzy rzuciła się szukająca krwi szarańcza. Najsmutniejsze jest jednak w tym brak dotarcia do istoty problemu. Film, prawdopodobnie celowo, odsuwa tutaj w cień Elin, żonę Tigera, czyli najbardziej pokrzywdzoną w sprawie osobę. Jest wspomniane, że na czołówce jednej z gazet romanse Tigera pojawiały się częściej niż 11 września a w programach telewizyjnych wyliczanie liczby kochanek, ale jeśli idziemy do żony, to tylko po pytanie paparazzi czy się rozwiedzie i jak zareagowała. Woods nie oszukał kibiców, jego poczynania na polu golfowym nie pokrywały się z prywatnym haremem. Oszukał głównie ją, to ona cierpi. Opinia publiczna skupia się natomiast na kopaniu leżącego. Chyba nie tędy droga.
Film sam dochodzi do podobnego wniosku. Pada on z ust jednego z przepytywanych na potrzeby filmu ludzi z otoczenia golfisty. Ludzie, którzy szliby za nim w ogień w sukcesie, równie chętnie dociskali butem głowę leżącego Tigera do ziemi, gdy szambo w jego życiu wybiło. Tłum wziął na tapet porażkę, a średnio widać było w tym wszystkim współczucie, które interesowało zdecydowanie mniej. Choć trudno jest nie potępić zachowań Woodsa, trzeba powiedzieć, że smutna konkluzja tego filmu nie leży tylko w jego postaci. A czy ten wydźwięk społeczny, nie jest przypadkiem smutniejszy każdy oceni sobie sam.