Czarna Wdowa: Powrót do domu – recenzja komiksu

Postać Black Widow nigdy nie zapisała się w mej pamięci, nie licząc jej efektownego występu w filmie Iron Man 2, gdzie świetnie poradziła z nią sobie Scarlett Johansson. – Jednak nawet ona przygasła nieco w kolejnych filmach MCU. W komiksach zaś, jako postać nie będąca nordycką boginią, posiadaczką mocy Kree czy mutantką, kryła się nieco w cieniu. Gdyby się zastanowić, to nawet w swojej kategorii zawodowej zabójczyni ustępuje nieco pola Elektrze. Zapowiedź jej drugiego po Pajęczycy solowego komiksu na polskim rynku przykuła więc moją uwagę – po cichu liczyłem na potężne zaskoczenie w stylu Hawkeye’a Fractiona i Aji. Ale czy autor cyberpunkowych powieści i bardzo charakterystyczni ilustratorzy są w stanie zaskoczyć? Przekonajmy się.

Strona komiksu Czarna Wdowa: Powrót do domu

Życie byłej sowieckiej superszpieg i amerykańskiej bohaterki nie jest łatwe. Zmęczenie dopada każdego, nawet taką wojowniczkę, jak Natalia Romanova. Kobieta przechodzi więc w stan zasłużonego spoczynku. Co jest łatwe do przewidzenia – nie trwa on długo. Przeszłość dopada ją z zaciekłością syberyjskiego tygrysa, stawiając przeciw organizacji o nazwie North i przeszłości, o której wolałaby zapomnieć. Wydawać by się mogło, że ktoś kumplujący się z Thorem i Iron Manem bez trudu sam poradzi sobie z problemami. Sęk w tym, że na scenie pojawiają się osoby, które Natalia otoczy opieką- a nawet bezbłędna kilerka w takiej konotacji może mieć poważne kłopoty. Motyw zabójcy i niewiniątka znany jest bardzo dobrze w popkultrzue – chociażby z Leona Zawodowca. Autorzy na szczęście uniknęli sztampowego klimatu i na sprawdzonym szkielecie stworzyli coś nieco odmiennego.

Retrospekcje są tutaj największym magnesem. Czerwona Komnata, okryte woalem tajemniczości szkolenie i duchy przeszłości, coraz częściej nawiedzające bohaterkę, pozwalają czytelnikowi na chwilę wytchnienia od szybkiej akcji i miejscami budzą skojarzenia z innym herosem Marvela. Kanadyjczyk Wolverine swego czasu również przeżył wojskowe szkolenie, podczas którego traktowany był jak królik doświadczalny. Widać jednak istotną różnicę – Czarna Wdowa z założenia miała być skuteczną zabójczynią, szpiegiem i infiltratorem na wrogim terenie, Logan zaś niemal niepokonaną maszyną do zabijania. Niektórym więc cienie z przeszłości Natalii wydają się miałkie, ale to one nadają zakrętów dość linearnej akcji.

Strona komiksu Czarna Wdowa: Powrót do domu

W Powrocie do domu występują również dwaj panowie ściśle powiązani z Wdową – Nick Fury i Daredevil. Naczelnik S.H.I.E.L.D. jest dla niej głównie zleceniodawcą i od czasu do czasu kimś w rodzaju mistrza i protektora. Z Mattem Murdockiem zaś łączył ją płomienny romans – oczywiście w wydaniu superbohaterskim – czyli ze wszystkimi udziwnieniami i bonusami rodem z dramatu romantycznego. Obaj jegomościowie zachowują się tu jak na mężczyzn przystało, starając się wesprzeć koleżankę w kłopotach, lecz to zachowanie niesie za sobą konsekwencje.

Nie zachwycają antagoniści Wdowy. O ile Hydra, w szczególności po ostatnich wydarzeniach w Marvelu budzi respekt, a A.I.M. ze swoimi pszczelarzami potrafi zaciekawić, o tyle organizacja North wydawała mi się raczej kółkiem zdolnych amatorów z kontaktami wśród grubych ryb. Para agentów, która staje na jej drodze, nie ma w sobie za grosz cech, których pożądam nawet u epizodycznych i drugoligowych badassów. O wiele mroczniejsi wydają się sowieccy uczeni, odpowiadający za trening tytułowej bohaterki. A skoro o nich mowa – zabrakło mi w tym komiksie właśnie nacisku na akcenty spod znaku sierpa i młota. Kto jak kto, ale wyznawcy Lenina mieli swoje za uszami i można było to podkreślić nieco mocniej, na chwilę odpuszczając sobie pędzącą akcję.

Strona komiksu Czarna Wdowa: Powrót do domu

Billa Sienkiewicza lubię choćby ze względu na jego korzenie, lecz szczerze przyznam, że jego rysunki nie należą do tych, które ogląda się łatwo i lekko. Ciężkie zarysy postaci, będące oczywiście niezwykle klimatyczne i oryginalne, same w sobie tworzą gęstą atmosferę, która lepiej pasowała do dzieła takiego jak Elektra Assassin, niż do z pozornie podobnej opowieści z udziałem Czarnej Wdowy. Potomek twórcy Quo Vadis jest jednak najjaśniejszym punktem w wizualnej stronie tego komiksu. Goran Parlov, znany między innymi ze Starlight czy komiksów z Nickiem Fury’m, nie pokazuje tu pełni swoich możliwości i widać to w konfrontacji z kolegą. Sean Phillips zaś stoi na ostatnim miejscu – jeśli coś jest naprawdę niezadowalające, to właśnie jego kreska – cudaczna mimika, nieco sztywne sceny walki i męczący klimat, pasujący bardziej do onirycznej powieści graficznej, niż do sensacyjnej historii w stylu sensacyjno-szpiegowskim.

Czarna Wdowa: Powrót do domu to dzieło pozwalające nieco lepiej poznać tę postać, będącą dotąd postrzeganą przez wielu jako dodatek do ciężkokalibrowych herosów. Rosjanka ma tu okazję pokazać pazur, lecz w niezwykle łagodny sposób – ktoś o jej reputacji powinien mieć szansę przedstawienia się z nieco mocniejszej strony, na przykład w stylu, w jakim często przedstawia płeć piękną Frank Miller. Mimo to, album ten poszerza wiedzę o postaci i udowadnia, że rudowłosa agentka nie musi trzymać się kurczowo przy Avengers, aby zaciekawić czytelnika. Komiks podobałby mi się bardziej, gdyby nie to, że na miejsce Natalii Romanovej można byłoby wstawić dowolną jej krajankę i otrzymać w efekcie tego zabiegu po prostu niezłą opowieść szpiegowską. Jak na postać ze świata Marvela, świata Kapitana Ameryki i Spider-Mana, jej przygody mogły być bardziej widowiskowe. Richard K. Morgan nieco skromniej ukazał tę postać, mającą ogromny potencjał, sprawiając zarazem, że z komiksu mogącego być perełką, stał się on stabilnym średniakiem. Mimo to nie żałuję, iż miałem szansę na solowe spotkanie z Czarną Wdową – wyrwanie się z błędnego myślenia o tej bohaterce jest znakomitą lekcją pokory dla kogoś, kto na piedestał wstawia największe tuzy Marvela, ignorując pomniejsze postaci.


Okładka komiksu Czarna Wdowa: Powrót do domu 

Tytuł oryginalny: Black Widow: Homecoming
Scenariusz: Richard K. Morgan
Rysunki: Bill Sienkiewicz, Goran Parlov, Sean Phillips
Tłumaczenie: Piotr Krasnowolski
Wydawca: Egmont 2017
Liczba stron: 288
Ocena: 70/100

Dziennikarz, felietonista. Miłośnik klasyki SF, komiksów i muzyki minionych bezpowrotnie dekad.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?