Sporym krokiem naprzód jest to, że Wonder Woman przypomina film przygodowy, a nie oczobijny teledysk Skrillexa z pretekskową fabułą jak w Legionie Samobójców. Tak, widać, że to dzieło filmowe – takie z klasycznie pojmowaną dramaturgią, właściwie rozwiniętymi postaciami i intrygą, która sprawia, że czasem zawieszamy niewiarę nawet w przypadku kina tak skąpanego w cudowności mitów. Promykiem nadziei dla wciąż formującego się na wielkim ekranie Uniwersum DC jest również to, że obraz Patty Jenkins broni się nie tylko dzięki pierwszeństwu na polu superbohaterskieo kina kobiecego, ale po prostu – jako tzw. origin story. I choć Cudowna Kobieta to nawet obok najlepszego kina trykociarskiego nie mieszkała po sąsiedzku, daleko jej również do spektakularnej wtopy, co przewidywano. Paradoksalnie krokiem naprzód w tym chwiejącym się projekcie serialowym jest… powrót do podstaw.
Zobacz również: Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara – recenzja powrotu Jacka Sparrowa na ekrany kin
Geneza narodzin ikony popowego feminizmu (a także BDSM, warto pogrzebać w historii Wonder Woman) jest najciekawszym elementem fabuły, więc nie popsujemy zabawy, tłumacząc skąd, dlaczego i w jaki sposób, ale w pełni to, czego należy oczekiwać, rysują użyte konwencje. Mamy więc kino fantasy z mitologią grecką w tle, są elementy dieselpunku w realiach I Wojny Światowej, a co najważniejsze – przepis na tak zwaną rybkę wyciągniętą ze swojej wody. Tytułowa heroina, Diana z Themysciry, musi bowiem odnaleźć się w realiach Londynu z czasów walki z Niemcami, odwiedza też ogarniętą wojną Belgię, w której mimowolnie staje się inspiracją do słynnej legendy o Aniołach z Mons, szlaja się z wojakami po liniach frontu, a wszystko z dala od mitycznej, rodzinnej krainy pełnej skrywających się przed gniewem Aresa Amazonek. Gdzieś pomiędzy żartami o emancypacji kobiecej i nienachalnymi złośliwostkami na temat relacji damsko-męskiej znajduje się czuła, lekka ręka reżyserki, która (mam wrażenie że w przeciwieństwie do swojego poprzednika, Zacka Snydera) kocha postać wojowniczej półbogini, jak i wszystko to, co sobą reprezentuje. Ta szczerość udziela się również widzowi, a przede wszystkim aktorom.
Zobacz również: Wonder Woman od Rucki. Premiera legendarnego komiksu!
Schody zaczynają się w połowie widowiska – stylowy, zatopiony w bursztynowych kolorach dieselpunk oraz kino przywołujące ducha awanturniczych powieści Burroughsa (który jest zresztą wspomniany) rozmywają się i ustępują miejsce grze komputerowej, wyglądającej podobnie do zakończenia Legionu Samobójców oraz Batman v Superman. Nagle ten bardzo autonomiczny, niezestresowany ciężarem WSPÓLNEGO UNIWERSUM film zmienia się w rąbankę, w której próżno szukać logicznej, narracyjnej roli dla postaci o mniejszej potędze niż Diana. Logika drży w posadach, bohaterowie z krwi i kości transmutują w papier oraz wosk, co ogląda się z poczuciem ogromnej straty.
Zobacz również: House of Cards – Recenzja 5. sezonu
A szkoda, bo postać szpiega, Stevena, granego ze swadą przez Chrisa Pine’a, wymusza nienachalny, uroczy i dobrze poprowadzony wątek miłosny. Kłamią jednak zwiastuny, ponieważ można było odnieść wrażenie, że Wonder Woman kładzie duży nacisk na interakcje między superbohaterką a normalsami; cóż – brakuje tutaj odpowiednio oszlifowanego drugiego planu, przez co wydaje się, ze każdą z tych sympatycznych bądź co bądź postaci obrabowano z soczystego kawałka historii. O łotrze można powiedzieć niewiele, ale w ogólnym rozrachunku wypada na cienkiego boleczka – zarówno on, jak jego liczni pomagierzy.
Zobacz również: Wonder Woman i jej oblicza
Jest coś jednak w tym filmie, co nie pozwala go znielubić, a ten eter unosi się wokół głównej bohaterki. Gal Gadot, przez wielu nieuważana wcale za faworytkę do tej roli (a to za chuda, a to akcent nie taki, a to pachy za bardzo wygolone), gra tę postać z lekkością, posypuje ją magicznym pyłkiem przygody oraz wdzięku. Można się zakochać i wszystko, co najlepsze w Wonder Woman stoi kobietą – protagonistki nie da się nie lubić, a w reżyserkę nie wierzyć, bo gdyby tylko producenci nie wciskali jej się w drugą połowę filmu z mocą obliczeniową swoich komputerów oraz cynicznymi poradami (więcej humoru, więcej humoru!), to mógłby być jeden z bardziej znaczących eskapizmów superbohaterskich.
Zobacz również: Kim jest Wonder Woman? Historia superbohatera #14
Ilustracja wprowadzenia: Warner Bros. Pictures