Po ostatnich ekscentrycznych artystycznych eksperymentach Kim Ki-duk w swoim nowym filmie zwrócił się w kierunku kina bardziej przystępnego dla widza. W sieci to po prostu niepozorny thriller szpiegowski, lecz odpowiednio przepuszczony przez filtr wrażliwości twórczej koreańskiego reżysera.
Koreańczyk z Północy Nam Chool-Woo jest rybakiem. Mieszka przy niewidzialnej, bo wodnej, granicy. Pobudka, śniadanko, szybki numerek z żoną, wypłynięcie na połów i bęc. Silnik zepsuty, a łódkę prąd wodny znosi na brzeg Korei Południowej. Podejrzewany o szpiegostwo mężczyzna wpada w niekończący się ciąg przesłuchań i oskarżeń najpierw na Południu, a potem na Północy.
W sieci zawiera elementy charakterystyczne dla thrillera szpiegowskiego. Jest szary obywatel wplątany w aferę, paranoiczny klincz, konspiracyjne hasła, intensywne przesłuchania, ale i trochę akcji, ucieczki, pościgi, a nawet walka wręcz. Całość, co charakterystyczne dla autora Pustego domu, jest bardzo skromna pod względem formy. Obok popisu narracyjnego w postaci szybkiego zawiązania akcji krótką, acz efektywną ekspozycją, Ki-duk Kim pozbawiając thriller całej jego otoczki pokazuje, że nie potrzeba wielkiego budżetu, wielkich planów zdjęciowych, planowania długich sekwencji akcji, by stworzyć emocjonujący film i przypomina, co jest sednem tego gatunku, a więc uwikłanie i sytuacja bez wyjścia. Ten minimalistyczny thriller to produkcja gęsta i pełna napięcia, a udaje się ją osiągnąć bez pomocy nadmiernej estetyzacji muzyką, oświetleniem czy wystylizowanymi „szpiegowskimi” szaroburymi kadrami. Do wytworzenia atmosfery osaczenia wystarcza paranoiczna kameralność, wielu pewnie dająca złudne wrażenie teatru telewizji, ze statycznymi zdjęciami skupiającymi się przeważnie na twarzach bohaterów oraz ciągłe maglowanie naszego głównego bohatera, którego niewinności reżyser ani przez chwilę nie zamierzał poddawać wątpliwości.
Zobacz również: Dlaczego warto oglądać kino koreańskie?
Ki-duk Kim wykorzystuje powyższe gatunkowe elementy po to, aby przedstawić bolące go braterskie relacje wynikające z toczącego się od lat konfliktu koreańskiego. Temat ten przewijał się już w kilku produkcjach reżysera, lecz W sieci to najpełniejsza wypowiedź od czasu Strażnika wybrzeża. Poprzez lustrzane sceny przesłuchań po obu stronach granicy stajemy się świadkami nienawiści i opresyjności systemów wobec jednostki. Tak jak niezbyt trafne wydaje się być stawianie znaku równości przy braku wolności wynikającym z życia pod butem totalitaryzmu, a kapitalistycznej niewoli egoizmu i konsumpcjonizmu, tak całkiem słusznie Koreańczyk wskazuje podobny stopień indoktrynacji, ideologicznej walki, wpajania czarno-białego podziału świata, będącego pozostałością poprzedniej zimnowojennej epoki, której stosunki koreańskie są ostatnim reliktem.
Mamy więc do czynienia ze zwyżką formy u Ki-duk Kima i nawet jeśli nie kupujemy z W sieci wszystkiego z pełnym przekonaniem, to i tak na koniec zostajemy z wciągającym minimalistycznym thrillerem, który bije o głowę wiele droższych produkcji.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe