Syndrom Baumbachera
Syndrom Baumbachera

Syndrom Baumbachera – recenzja filmu. Tragedia próżnego mężczyzny | Transatlantyk Festival 2020

Wyobraź sobie, że pewnego dnia budzisz się i brzmisz jak ent z Władcy Pierścieni. Można zacząć robić karierę w dubbingu, ale w życiu codziennym i relacjach towarzyskich byłoby to bardzo uciążliwe. Tak rozpoczyna się Syndrom Baumbachera opowiadający o niecodziennej przypadłości popularnego, niemieckiego gospodarza talk-show.

Z filmami opierającymi się na absurdalnym punkcie wyjścia jest pewien problem – musi być w tym coś więcej. Wystarczy wspomnieć zupełnie szalonego, tegorocznego Butt Boya, w którym główny bohater pochłaniał swoim odbytem ludzi i przedmioty. Cała historia była jednak skąpaną w klimacie pastiszu detektywistycznego noira metaforą radzenia sobie z uzależnieniem oraz własnymi słabościami. A jak to jest z Syndromem Baumbachera? Czy reżyser Gregory Kirchhoff zawarł w swoim filmie jakieś istotne znaczenie poza tym, że główny bohater przemawia nienaturalnym głosem rodem z bajki Disneya?

Syndrom Baumbachera

fot: materiały prasowe

W gruncie rzeczy taka historia była już pokazywana wcześniej milion razy – chodzi przede wszystkim o samotność i kryzys wieku średniego. Problematyczne jest jednak to, że na głównego bohatera wybrano wyjątkowo próżnego reprezentanta klasy wyższej. Max Baumbacher to człowiek żyjący we własnej bańce, uważany za człowieka sukcesa, ale czy on sam takim się czuje? Po niespodziewanej zmianie głosu kariera gospodarza talk-show zostaje zawieszona, ale nagle spada na niego zainteresowanie mediów z całego świata. Mężczyzna wyjeżdża do luksusowego domu swojego menedżera, aby unikać ludzi oraz podziwiać naturę. Poznaje turystkę, która nie ma pojęcia o jego sławie i nie zwraca szczególnej uwagi na nietypowy głos. Będą chodzić po górach, rozmawiać o życiu, a w tle usłyszymy melancholijne piosenki Toma Rosenthala.

Zobacz również: Bestie na krawędzi – recenzja filmu. Dla pieniędzy zrobią wszystko | Transatlantyk Festival 2020

Spodziewałem się, że rozwój akcji pójdzie w kierunku Dnia świstaka – bohater zacznie zauważać własne błędy, być może postawi pierwsze kroki w kierunku zmiany swojego życia. Oczywiście trochę tak jest, ale jednocześnie film pomimo bardzo udanej, minimalistycznej roli Tobiasa Morettiego nie daje nam możliwości polubienia bohatera. Trudno patrzeć na próżnych bogaczy biadolących nad własnym losem, jeśli nie potrafią powiedzieć tak prostych słów jak: dziękuję lub przepraszam. Widać to szczególnie w relacji z synem, kiedy ten mówi szczerze o swoich emocjach, a ojciec nie robi nic konkretnego, aby mu pomóc. W kinie artystycznym można takie rzeczy wyjaśniać niedopowiedzeniami, lecz Kirchhoff nie pozostawia na to zbyt wiele miejsca. Relacja z turystką jest zupełnie wyzbyta seksualnego podtekstu, przyjaźń z menedżerem nie miałaby miejsca, gdyby nie pieniądze, a sam Baumbacher wydaje się działać wyłącznie na podstawie kaprysów w zależności od tego, czy chce mu się coś zrobić. Brakuje w tym wszystkim ostrza satyry wymierzonego w klasę wyższą, traktowaną w tym przypadku przesadnie empatycznie, ze sporą ilością ciepła i humoru. W dodatku relacje bohaterów wydają się nienaturalne, tak jakby były sztucznie spreparowane na potrzeby specyficznego klimatu. A wiele rozwiązań zostało podpatrzonych w lepszych filmach – bieg w japonkach jest bliźniaczo podobny do tego ze Spadkobierców Alexandra Payne’a.

Syndrom Baumbachera

fot: materiały prasowe

Zobacz również: Proces Siódemki z Chicago – recenzja filmu. O wojnie w sądzie w ramach filmu

W sposobie portretowania przyrody widać, że Kirchhoff mógłby się sprawdzić jako twórca filmów fantasy. Panoramicznych ujęć lasów i pagórków spowitych mgłą spodziewalibyśmy się prędzej w opowieściach o Śródziemiu niż w kameralnym obrazie niemieckiego reżysera. No cóż, muzyki Howarda Shore’a nie ma i pierścienia tak samo. Miejsce akcji ogranicza się do kilku lokacji, a lwia część fabuły toczy się w trakcie wywiadu. W trakcie kolejnych pytań cofamy się wraz z bohaterem w przeszłość, aby dowiedzieć się, co doprowadziło do tej sytuacji. Swoją drogą dziennikarka pomimo niewielkiej roli to chyba najbardziej pozytywna postać w filmie; można jej autentycznie współczuć, gdy zmanierowany i niechętny do rozmowy Baumbacher odpowiada kolejnymi półsłówkami.

Syndrom Baumbachera

fot: materiały prasowe

Syndrom Baumbachera w zamierzeniu miał łączyć dramatyzm z niespodziewanym komizmem. Faktycznie, film bywa zabawny, ale nie satysfakcjonuje jako podróż w głąb bohatera, którego wydaje się nie rozumieć nawet sam reżyser. Wbija nam do głowy oczywistości, że lepiej popatrzeć czasami na drzewa i wodę, porozmawiać z innymi ludźmi, nie oceniając ich po pozorach, zamiast oglądać wiadomości i żyć non stop w świecie mediów społecznościowych. Do zauważenia takich rzeczy nie trzeba filmu o facecie z dziwnym głosem, a skoro już powstał, to mógłby zaoferować coś więcej.

Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe

Fan westernów, kina noir i lat 80. Woli pisać o filmach niż o sobie.
A tu sobie zapisuje rzeczy:
https://www.facebook.com/Wjednymujeciu1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zarejestruj się, jeśli nie masz konta Nie pamiętasz hasła?