W poprzednim albumie Logan dowiedział się, że pozostawione na Ziemiach Jałowych hulkowe dziecię wyrośnie na łotra znacznie groźniejszego, niż jego dziadek czy kuzyni. Można by się kłócić co do autentyczności tej wizji, ale wyjątkowo poturbowany przez los Wolverine nie zamierza pozostawiać sprawy samej sobie. Aby temu zapobiec, zamierza nie tylko podróżować w czasie, ale i przeniknąć do innych wymiarów. Po odmowie pomocy ze strony wszystkich superludzi zdolnych do temporalnych wypraw, odnajduje pomoc u niejakiego Asmodeusza. Nie wiecie, kim on jest? To złoczyńca klasy C, wyzuty z zasad moralnych i pragnący odzyskać dawną pozycję w półświatku, który korzysta z okazji i godzi się pomóc Loganowi. Mówi się, że przed śmiercią człowiekowi przebiega przed oczami całe życie. Logan ma okazję zobaczyć je ponownie, choć jak łatwo się domyślić, bilet na czasoprzestrzenną kolejkę miał prowadzić gdzie indziej.
Każdy autor ma jakąś bolączkę. Jeff Lemire nie jest wyjątkiem i sporo jego opowieści wydaje się być zbyt krótkimi. Żadna jednak nie aż tak, jak Staruszek Logan tom 6: Życia minione. Cały jego run to jedna wielka refleksja bohatera nad przeszłością i dalszym losem. Przeplatana jest oczywiście posoką i wątpiami, ale to dusza Logana, a nie jego szpony są dla Lemire’a najważniejsze. Tymczasem finał to szybki bieg w stronę zamknięcia pierwotnej koncepcji, jaką założyć musiał sobie autor. Sam pomysł jest świetny. Przegląd minionych przeżyć to idealne podsumowanie pewnego etapu w życiu Wolverine’a. Jego tempo dewastuje jednak odbiór, zrównując wszystko do jakości kulejących Extraordinary X-Men. Scenarzyście udało się wybrnąć obronną ręką w ścisłym finale, ale droga do niego to haniebny skrótowiec.
Filipe Andrade zwrócił pozytywnie moją uwagę w poprzednim albumie Staruszka Logana. Wówczas partnerował mu Andrea Sorrentino i zróżnicowanie między tymi dwoma twórcami nadało całości ładnego wydźwięku. Solowo Andrade jest już jednak bardziej męczący i w kilku miejscach ma uproszczony warsztat. Mając do dyspozycji sporo retrospektywnych kadrów nie zdołał wykorzystać ich potencjału, choć tu znowu winne jest pospieszne tempo narracji. Ach, gdyby tak dano jeszcze jeden zeszyt na dokrętki…
Przy ostatnim tomie runu Jeffa Lemire’a nasuwa się pytanie – czy potrzebne było sprowadzenie tej wersji Wolverine’a do głównego świata Marvela? Czy może lepsze byłoby przedstawienie dalszych jego losów w jego świecie? Skoro solowe historie z Hawkeye’em, Star-Lordem, a nawet nową inkarnacją Avengers są przyjemne, a czasem i lepsze niż historie z głównego świata? Koncept ten w chwili amerykańskiej premiery wydawał mi się co najmniej ryzykowny, ale Lemire mu podołał, choć obecność emeryta Logana na Ziemi-616 staje się w pełni sensowna w dalszych numerach Staruszka Logana i miniserii Dead Man Logan, której obecność na naszym rynku może być pobożnym życzeniem.
Staruszek Logan Millara i McNivena był dla mnie jedną z najlepszych „alternatywek” Domu Pomysłów. Jego może nie tak bezpośrednia kontynuacja autorstwa Lemire’a nie zepsuła tego odczucia, a co ważniejsze, odnalazła swoją ścieżkę, nie kopiując schematów. Brutalność pozostała, lecz ułożona na podstawie solidnej psychologii postaci. Lemire jasno pokazał, że starszy Logan to nie po prostu siwowłosa wersja Wolverine’a, a samodzielny bohater. Szósty tom nie rozczarował zupełnie, ale nie miał tego czegoś, co przekonało mnie do Staruszka Logana w poprzednich albumach. Logan pojawi się przynajmniej jeszcze raz, mierząc się z Deadpoolem, choć będzie to już zupełnie inna opowieść…
Tytuł oryginalny: Old Man Logan Vol 6: Past Lives
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Filipe Andrade
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Wydawca: Egmont 2020
Liczba stron: 132
Ocena: 70/100