Na planetę Kepler22-b przybywa statek z załogą androidów, którzy mają za zadanie wychować ludzkie dzieci w zupełnie nowym środowisku. W świecie, w którym należy uciekać z ojczystej Ziemi, ponieważ została wyniszczona przez fanatyków religijnych, jawi się to jako świetny pomysł na przetrwanie gatunku ludzkiego. Taka sytuacja, rzecz jasna, implikuje szereg pytań natury epistemologicznej: czy androidy potrafią kochać tak jak prawdziwi rodzice, czy mogą wykształcić w sobie instynkt rodzicielski, a może pociechy wychowane przez takie „byty” będą naznaczone innością i autyzmem? Jak widać Guzikowski zadaje dokładnie te same pytania, które zaprzątały głowę producenta serialu jeszcze za czasów pierwszego Obcego i Łowcy androidów. Rzecz jasna Matka (bardzo dobra w swojej roli Amanda Collin) i Ojciec (Abubakar Salim) nie są wzorcowymi rodzicami – ich algorytmy popełniają błędy, bywają surowi, kiedy nie jest to wymagane lub zbyt pobłażliwi, gdy dzieci wymagają uwagi. Pod ich sztucznym okiem dorastają więc materiały kruche, wychowywane na obcej, niezbyt przyjaznej planecie. Coś, co na początku wydaje się być rajem, bardzo szybko zmienia się w teren kolejnej wojny, szczególnie wtedy, gdy na planetę docierają Wyznawcy Słońca. Utopia nie istnieje, szczególnie, że sprowadza do swoich bram tych, którzy byli odpowiedzialni za upadek poprzedniego domu.
Dwa pierwsze odcinki zostały wyreżyserowane przez Ridleya Scotta i czuć, że bardzo ochoczo zapuścił się w świat rozważań filozoficznych oraz prób zrozumienia, na czym polega definicja „człowieczeństwa”. Matka i Ojciec są wręcz wyjęte z Prometeusza lub Łowcy Androidów – są wersją sztucznego człowieka stojącą gdzieś w rozkroku pomiędzy zimnym Davidem a ciekawskim piękna Royem Battym. Z jednej strony kierują się protokołem, który każe im wychować potomstwo, przez co wydają się bardzo przewidywalni w obranym modelu zachowań, ale gdy przychodzi zagrożenie z Ziemi – aktywuje się w nich nowy cel. Miraż posiadania woli oraz wyboru przedstawiony jest tutaj świetnie, chociaż trzeba dać serialowi nieco więcej kredytu zaufania i wyjść poza dwa pierwsze odcinki. Dopiero w trzecim serial staje się bardziej przejrzysty, mechanika świata przedstawionego nabiera sensu, a nawet nieludzcy bohaterowie otrzymują dobrze napisaną motywację. Surowy, odpychający świat nabiera wtedy koloru, a konwencja popychana jest w kierunku kosmicznego surwiwalu. To lepiej dla serialu – wydaje się, że w czasie swojej filmowej drogi Scott powiedział już wszystko o androidach, a jeśli nie zrobił tego on, to pałeczkę w zgrabny sposób przejął po nim Dennis Villeneuve. Pozostało mu już tylko światotwórstwo, a planeta przedstawiona w tym serialu nie bardzo powoli odkrywa się przed widzem.
Niewątpliwie warto dać Wychowanym przez wilki spory kredyt zaufania na przyszłość – już na początku swojej drogi serial daje się poznać jako inteligentna, filozoficzna powiastka przeplatana ciekawymi scenami akcji. Oprócz drobnych wyjątków, jak na przykład Travis Fimmel z Wikingów, brak tutaj znanych twarzy, ale aktorzy wcielający się w androidy naprawdę rozumieją materiał wyjściowy. Ich mimika ogranicza się do minimum, przez co świetnie oddaje rzeczywistość wykreowaną w głowie Guzikowskiego: zimny, bezduszny, szukający nadziei dla ludzkości świat, na który jesteśmy chyba skazani. W tym niepokojącym pomyśle jawi się bowiem ciekawe zagadnienie dotyczące przyszłości naszego gatunku. W postępie geometrycznym, niczym dopiero włączona sztuczna inteligencja, nabiera to wszystko właściwej temperatury, ale miłośnicy science fiction powinni poczuć się usatysfakcjonowani już po pierwszej porcji.