Jeśli kiedykolwiek chcielibyśmy utworzyć związek frazeologiczny, tożsamy z wyrażeniami „rzucać kłody pod nogi” czy „wiatr w oczy wieje”, to chyba najbardziej odpowiednie byłoby użycie stwierdzenia „być jak Orson Welles”. Za życia legendarny aktor i reżyser filmowy spotkał się z nie lada ostracyzmem w branży, będąc przez wiele lat istną „persona non grata” Hollywood. Co więcej, owe fatum prześladowało wszystkie przedsięwzięcia artysty nawet po jego śmierci w 1985 roku, a najlepszym ku temu dowodem są nieustanne zmiany właścicieli, reżyserów czy wytwórni, które dotknęły jego niedokończony projekt o tytule The Other Side of the Wind. Używam tutaj jednak czasu przeszłego, gdyż wszystko wskazuje na to, że „klątwa Orsona Wellesa” (no zupełnie jak klątwa Kleopatry) zostanie zdjęta przez milionowy kapitał Netflixa – amerykański potentat medialny właśnie dołączył do ekipy ratunkowej.
Zobacz również: Mucha – FOX stworzy reboot klasycznego horroru!
The Other Side of the Wind w zamyśle Wellesa jawił się jako swego rodzaju kolaż zdjęciowy. Film miał być bowiem rekonstrukcją przyjęcia w domu reżysera Jake’a Hannaforda na podstawie fotografii wykonanych przez uczestników oraz paparazzi. Projekt ambitny i zapewne to właśnie ta skomplikowana konstrukcja uniemożliwiła skuteczny finisz produkcji. Ponadto – tak jak wspomnieliśmy – prawa do realizacji krążyły po świecie i niejednokrotnie podejmowano przeróżne próby jej reanimacji, lecz tak naprawdę przełom z prawdziwego zdarzenia nastąpił dopiero w 2014 roku (!). Wtedy to Frank Marshall, Filip Jan Rymsza i Peter Bogdanovich, producenci sprawujący pieczę nad The Other Side of the Wind, nabyli niemal 1083 klisze z niezbędnym materiałem fotograficznym. I gdy wydawało się, że twórcy już znajdowali się w ogródku i witali się z gąską, to okrutna rzeczywistość znów dała się im we znaki … W poszukiwaniu funduszy na realizację zwrócili się oni do nas, do ludzi, umieszczając stosowną ofertę crowdfoundingową na portalu Indiegogo. Potrzebowali niemal 2 milionów dolarów na sfinansowanie montażu, warstwy dźwiękowej oraz wszelkich post-produkcyjnych wydatków, lecz uzbierali tylko … niecałe 410 tysięcy dolarów. I projekt – kolokwialnie mówiąc – zdechł.
Od dzisiaj nie fundusze będą ich ostatnim zmartwieniem, bo kto jak kto, ale Netflix ma ich bez liku. Mimo to, filmowcy zostaną zmuszeni do wykonania kroku wstecz w celu renegocjowania umów zawartych z producentami, wytwórniami, dystrybutorami w 2014 roku, aby uwzględnić wsparcie amerykańskiego serwisu streamingowego. Coś sądzę, że akurat w tym wypadku jeden krok wstecz pozwoli następnie wykonać dwa lub trzy do przodu, zatem zapewne bez zbędnej krzątaniny zasiądą do rozmów.
Co do daty premiery The Other Side of the Wind, to nasz rodak Filip Rymsza przez te kilka ostatnich lat pracy przy filmie nauczył się z pewnością jednego – lepiej nie chwalić dnia przed zachodem słońca. Oddajmy więc twórcom należyty czas i gorąco wyczekujmy kolejnych wiadomości z obozu „ostatniej woli Orsona Wellesa”!
Źródło: nytimes.com / Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe