Adam Wingard to jest gość – wypożyczył, co tylko mógł, włożył to do blendera, a potem okazało się, że zmiksowane kawałki to idealna kompozycja smakowa. Film, w którym tak samo ważna jest muzyka popowa, jak i syntezatory z mrocznej sceny niemieckiej? Film o lekkim posmaku superhero oraz horroru? A przy tym – świetnie nakręcone kino akcji? Mało znany reżyser, który dopiero po tym filmie dostał szansę na wielkie projekty (pytanie: czy ją wykorzysta?), wbił się w świadomość Hollywood dzięki kameralnemu, jak na warunki gatunku, filmowi o… w sumie im mniej wiemy o Gościu, tym lepiej. Co ciekawe – ta perełka przeszła bez echa przez polskie kina, zyskując drugie życie wraz z dystrybucją na nośnikach DVD. Teraz można wgryźć się w to trzymające w napięciu kino dzięki usłudze CDA Premium.
Państwo Petersonów wycierpiało swoje. Po śmierci najstarszego syna w ich domu nastał mrok, chociaż do odchowania zostały im jeszcze dwie pociechy: nastoletnia córka oraz jej młodszy, nieco cichy i zakompleksiony brat. Pewnego dnia do ich wypełnionego żałobą domu puka tajemniczy młody mężczyzna, który podaje się za przyjaciela zmarłego w czasie misji wojskowej syna. Żołnierz prosi, aby wołać na niego „David”, co domownicy ochoczo czynią, jest czarujący i naturalnie włącza się w proces „naprawczy” relacji w rodzinie Petersonów, pomału przełamując ich opory. Staje się przyjacielem i obrońcą, starszym bratem i obiektem crushu uczuciowego nastolatki. Czy skrywa coś jeszcze? To się jeszcze okaże.
Gość to film opowiadający o tym, że pokonywanie traumy po stracie kogoś bliskiego to trudna walka, a poszukiwanie odpowiedzi i przyjaciół może zmniejszyć nasze poczucie nieufności, czasami przydatne. Szczególnie wtedy, gdy do czynienia mamy z kompletnie obcymi osobami, które pojawiają się znikąd. W każdej swojej warstwie ogląda się to jednak wyśmienicie – zarówno jako dzieło traktujące o militarnym PTSD (syndromie stresu pourazowego), jak i kino akcji połączone z thrillerem. Dawid to postać, która od razu wzbudza naszą sympatię – sprawny fizycznie, przystojny, słuchający współrozmówców, a przy tym bardzo metodyczny i inteligentny. Wcielający się w niego Dan Stevens, znany wcześniej choćby z serialu Downtown Abbey, dostaje szansę na zabawę swoją postacią, a przy tym dowodzi, że radzi sobie całkiem nieźle również poza kinem kostiumowym. Prawdę mówiąc jego charyzma jest najbardziej zaskakującym elementem filmu, a losy tego bohatera aż się proszą o kontynuację, bo trudno się go porzuca w momencie, w którym zrobił to Wingard.
W tle Maika Munroe, która wchodzi w mały dialog z toposem ostatniej dziewczyny, a jednocześnie wysuwa się na prowadzenie protagonistki i najbardziej zdroworozsądkowej postaci. Ubrana w strój kelnerki Anna łączy w sobie urok osobisty Laurie Strode z twardzielskością Sary Connor z ostatnich minut Terminatora. Postać wymyka się jednoznaczności, a przy tym staje się podobnie ikoniczna jak wielkie poprzedniczki, szkoda że pominięto ten walor w promocji. Gość, okraszony muzyką synthpopową, ale również techno oraz dark ambientem, to produkcja, którą chłonie się oczami i uszami, a dzięki zrozumieniu konwencji (oraz faktu, że za marketingiem tego kameralnego w sumie filmu nie stali cyniczni panowie z grubymi portfelami) również sercem. Idealna, 90-minutowa rozrywka, w sam raz na #zostańwdomu, na szczęście bez nieproszonych gości.