Długo, bo aż od czerwca 2016, przyszło nam czekać na premierę kolejnego tomu serii Suicide Squad. Po dość chłodnym przyjęciu pierwszego albumu z przygodami Oddziału samobójców, jego kontynuacja stanęła widocznie pod znakiem zapytania, niemniej jednak w lutym w nasze ręce wpadło Zderzenie ze ścianą. Sprawdzamy, czy dalsze losy drużyny zmontowanej przez Amandę Waller wypadają lepiej niż to, co czytaliśmy kilka długich miesięcy temu.
Tom otwiera historia z udziałem Waller, osadzona w czasach, gdy ta była tylko zwykłym urzędnikiem. Po katastrofie samolotu Amanda będzie musiała eskortować pewnego naukowca, na którego poluje jego własny nieudany eksperyment, znany pod kryptonimem Kriger-3. Kiedy dojdzie do konfrontacji, Waller będzie musiała dokonać trudnego wyboru, który na zawsze zmieni jej życie. Potem przeniesiemy się już do bieżących wydarzeń, a tam…
…sytuacja trochę się pokomplikowała. Odkąd antybohaterowie z Oddziału samobójców nie mają już w ciałach ładunków wybuchowych, wymknęli się spod kontroli. Po wydarzeniach zawartych w albumie Wieczne zło pozytywni bohaterowie zniknęli, a świat rządzony przez Syndykat Zbrodni pogrążył się w chaosie. W tym momencie do głosu dochodzi Thinker, geniusz zła, którego ciało obumiera. Złoczyńca ma niewiele czasu, by wcielić w życie swój złowrogi plan przejęcia ostatecznej broni zwanej OMAC. Waller wysyła więc zimnokrwistego zabójcę Deadshota, nieobliczalną Harley Quinn i nieokrzesanego Kapitana Bumeranga, by udaremnili niecne zamiary Thinkera. Ten jednak jest gotowy i na taką ewentualność. W przebiegły sposób konstruuje drugą drużyną, składającą się z superbohaterów, którzy wmanipulowani zostają w walkę z Suicide Squadem. Na scenę wkroczy więc Steel, Power Girl i Nieznany żołnierz. A to nie koniec atrakcji.
W albumie znajdzie się jeszcze miejsce dla debiutu potężnego Kamo, uznającego się za hawajskiego Boga, który przy okazji jest też ojcem brutalnego King Sharka. Kamo raczej nie przepada za swoim synem, a biorąc pod uwagę, że ostatnie lata spędził zamknięty w podziemnej izolatce, nie pała raczej sympatią do nikogo. Waller będzie miała nie lada orzech do zgryzienia, kiedy spróbuje przekonać dwa potężne potwory do stanięcia po jej stronie.
Ciekawie wypada też zeszyt z krótkimi historyjkami, dotyczącymi poszczególnych bohaterów. Może nie zmieni on drastycznie naszego zdania o nich, ale z pewnością poznamy kilka dodatkowych faktów z ich przeszłości. Na koniec będziemy jeszcze świadkami postawienia Amandy przed trybunałem, oraz (dość krótkiego) powrotu Black Manty na łono społeczeństwa.
Tom jest dość zróżnicowany pod względem graficznym, głównie dlatego, że w przygotowanie zawartych tu zeszytów zaangażowanych było kilku rysowników. Pierwsze skrzypce gra tutaj Patrick Zircher, znany już z poprzedniego tomu. Za odrobinę lepszy w tym wypadku scenariusz niezmiennie odpowiada natomiast Matt Kindt.
Wiemy już, że mimo moich pobocznych życzeń, kinowy Legion samobójców zaprezentował się raczej kiepsko. Natomiast komiks Zderzenie ze ścianą czytało mi się lepiej, niż poprzedzający go tom Nadzorować i karać, chociaż coś mi mówi, że przez jakiś czas nie spotkamy się już z tą bandą pomyleńców. Recenzowany album to de facto piąty i ostatni tom serii, którą Egmont zdecydował się wydać na naszym rynku od czwartego albumu. Pozostaje mieć nadzieję, że jeszcze kiedyś ktoś sięgnie po starsze przygody Suicide Squadu, chociażby te z 1987 roku.
Tytuł oryginalny: Suicide Squad vol 5: Walled in
Scenariusz: Matt Kindt
Rysunki: Patrick Zircher
Tłumaczenie: Marek Starosta
Wydawca: Egmont 2017
Liczba stron: 216
Ocena: 65/100