Derek to były zawodnik hokeja, który nawet jak na realia tej dyscypliny okazał się zbyt ostry. W efekcie niekorzystnych dla niego zdarzeń kończy swą karierę i ląduje na prowincji na północy Kanady. Tam wcale nie jest lepiej. Wybuchowa natura mężczyzny przyćmiewa jego legendę, a przybycie siostry, ciągnącej za sobą bagaż problemów, jeszcze komplikuje sytuację. Z każdą kolejną stroną robi się trudniej i choć na pozór postaci tu występujące postępują głupio, to wszystko jest brutalnie logiczne.
Czytając komiksy pokroju Twardziela zaczynam rozumieć ludzi, którzy rzadko sięgają po historie z herosami czy generalnie lekką rozrywkę z elementami fantastyki. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to treściwość tego, co stworzył tu Lemire bez sięgania po spektakularne narzędzia. Derek Ouelette nie jest złożonym człowiekiem renesansu, a dość prostolinijnym gościem, którego łatwo wkurzyć. Jego siostrze Beth również bliżej do realnych kobiet z tysiącem problemów na barkach, niż do silnych i niezależnych uber-samic. Nie są to ludzie, z których chce się brać przykład. Realia Twardziela mogą przypomnieć fanom autora choćby o Podwodnym spawaczu czy Royal City, lecz wszystko tu jest znacznie surowsze, mocniejsze i bardziej przytłaczające. A jednocześnie zachowuje pewnego metafizycznego ducha…
O czym mówię? Historia charakternika Dereka, ale też Beth i jej nieudanego związku, to prosty materiał na reportaż z tych wszystkich histeryczno-sensacyjnych programów. Gdyby Jeff Lemire pisał coś takiego, zapewne omijałbym go szerszym łukiem niż schyłkową twórczość Comy. Pisarz ma jednak swoją receptę na ukazywanie prozy życia. Z jednej strony nie ma tu barw i wymysłów rodem z opery mydlanej, ale z drugiej wszelkie smutki smakują tu pewną ukrytą słodyczą. Lemire komponuje opowieści niebanalne, a idąc dalej w muzykę… utwór „Shine On You Crazy Diamond” Pink Floyd pasuje idealnie do głównego bohatera.
Lemire jako rysownik stanowczo nie jest realistą. O ile otoczenie w jego groteskowej stylistyce jakoś odnajdzie swój odpowiednik w co mniej reprezentacyjnych miejscówkach, o tyle postaci to zupełnie inna para butów. Spójrzmy na twarze bohaterów. O ile nawet Jim Lee kopiuje samego siebie na tej płaszczyźnie, o tyle kolejne komiksy Lemire’a są jak polskie komedie romantyczne. Wszędzie te same gęby. Zdaje się wam, że zaczynam narzekać? Nic podobnego. Pomimo tego pozornego braku indywidualizmu i różnorodności, Lemire w swoich postaciach przekazuje ich emocje i charakter lepiej, niż czynią tą mistrzowie fotograficznej wręcz kreski. Wymienić można jeszcze kilka innych stałych w twórczości wizualnej tego twórcy, ale tu zachęcam do sięgnięcia po inne pozycje z jego bibliografii, aby przekonać się, jak zachować wysoką jakość przy niemal ascetyzmie użytych środków.
Twardziel to kolejna pozycja Jeffa Lemire’a, którą warto znać i mieć. Realia przemysłu komiksowego wymuszają czasem na autorze obniżenie poprzeczki, dlatego w chwilach powątpienia w jego umiejętności warto wspomnieć sobie jego bardziej niezależne dzieła. Lemire dobrze czuje się w tworzeniu historii o ludziach niewielkiego formatu, których biografia nie sprzedawałaby się w ogromnych nakładach. Nie jest też rewolucyjnym rysownikiem i obawiam się, że gdyby przyszło ilustrować mu większy scenariusz autorstwa kogoś innego, to nie wszystko wyglądałoby jak należy. Nadal pozostaje jednak jednym z najciekawszych twórców swego pokolenia i popularność w Polsce nie jest na pewno chwilową modą. Za każdym razem, gdy pisze recenzję jego komiksu, gdzieś tam zapowiadane są kolejne jego opowieści.
Tytuł oryginalny: Roughneck
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Jeff Lemire
Tłumaczenie: Arkadiusz Wróblewski
Wydawca: Mucha Comics 2020
Liczba stron: 272
Ocena: 85/100