Guerrilla Games kontratakuje!
Coraz większymi krokami zbliża się premiera Horizon Zero Dawn, bodaj najważniejszego tegorocznego exclusive’a na PS4. Jako że mieliśmy okazję przetestować już w akcji wyżej wymieniony tytuł, nie pozostaje nic innego jak podzielić się z Wami kilkoma spostrzeżeniami. Nie będzie to jeszcze pełnoprawna recenzja, ponieważ jest to tytuł, który trzeba zgłębić nieco bardziej, aby takowy tekst miał rację bytu. Ale w świecie gry spędziłem już wystarczająco czasu, żeby wypuścić coś na styl naszego Na pierwszy rzut oka, w którym staramy się ocenić, jak bardzo warto zainteresować się pierwszymi odcinkami jakiegoś serialu. Około 10 godzin gry może już bowiem doprowadzić do pewnych wniosków. I przede wszystkim może powiedzieć, czy warto. Dlatego zapraszam.
Zobacz również: Będzie kontynuacja Horizon: Zero Dawn ?! Zobaczcie efektowny zwiastun!
Horizon Zero Dawn to najnowszy twór studia Guerrilla, mającego swą siedzibę w Holandii, odpowiedzialnego przede wszystkim za serię Killzone. Jako że ich pierwszy kontakt z PS4, Killzone Shadow Fall, był raczej rozczarowujący, postanowili postawić na zupełnie nową markę, co w dzisiejszych czasach developerzy robią bardzo niechętnie. Jako ze Kratos był już na PS2, a Nathan Drake na trzeciej generacji konsoli, można spokojnie stwierdzić, że rudowłosa Aloy ma wszelkie predyspozycje na zostanie twarzą PS4.
Witaj Aloy!
Gdybym miał najkrócej określić czym ta gra jest, powiedziałbym ze swoistym połączeniem trzech tytułów: Tomb Raidera, Far Cry’a i Wiedźmina. Oto mamy świat po apokalipsie, w którym władzę przejęły tajemnicze maszyny. Maszyny, z którymi przyjdzie walczyć naszej bohaterce. Aloy jest wyrzutkiem w społeczeństwie, kimś z kim nie za bardzo się rozmawia i rzuca w niego kamieniami. W dodatku nie za bardzo zna swoją przeszłość. Wychował i przygotował ją do życia bowiem równie tajemniczy Rost. I tutaj wkraczamy my, musimy jej przecież pomóc. W odnalezieniu siebie i walce ze wspomnianymi mechanicznymi potworami oraz innymi wrogimi plemionami. Fabuła nie jest więc niczym odkrywczym, choć ma w zanadrzu kilka twistów, potrafi wywołać sympatię w bohaterce i trzyma przy ekranie.
Zobacz również: Recenzja Titanfall 2 (PS4)
Mechaniczny świat
Najbardziej urzeka świat. Ogromem oraz wyglądem. Jest absolutnie przepiękny, mamy do czynienia z najładniejszą grą, jaka kiedykolwiek pojawiła się na konsolach. Do tego jest w nim naprawdę sporo do roboty. Spore osady przeplatają się z niesamowitymi krajobrazami i to w różnych klimatach, a w każdym widać jak dużo soku wyciśnięto tutaj ze sprzętu. No i są żyrafy, ogromne stwory robiące za coś w stylu wież radiowych w serii Far Cry, tylko będące jakieś 17 razy bardziej efektowne. Grałem na podstawowej wersji PS4, także nie mogę się wypowiadać na temat Pro, ale absolutnie nie mam zamiaru narzekać.
https://www.youtube.com/watch?v=vAogBGQVSY8
Sama rozgrywka to klasyczna gra akcji, z całkiem silnie zaakcentowanymi elementami RPG. Rozbudowane zbieractwo, spory wybór broni i ekwipunku (rewelacją jest Potykacz, który tworzy liny pułapki, w które łapią się mechaniczne stwory), oraz dynamiczne tworzenie przedmiotów. Zawsze trzeba mieć przy sobie po trochu wszystkiego, bo brak amunicji w kluczowym momencie może się przydarzać często. Walka w dużej mierze opiera się na skradaniu, bowiem maszyny nie występują pojedynczo, a już nawet stado podstawowych, nazwanych czujkami, może napsuć krwi. Rzadko się zdarza, aby ręce na padzie trzęsły mi się tak bardzo jak siedząc w krzakach, gdy w pobliżu kręcą się wielkie gromoszczęki. Otwartej walki można próbować na najniższym poziomie trudności. Poza tym raczej odradzam.
Choć gra się w to naprawdę świetnie, razi kilka niedoróbek technicznych. O tym, jak piękna to gra już pisałem, jednak rysą na tym diamencie są sceny dialogowe i zbliżenia na twarze postaci. W czasach kiedy gry osiągnęły w temacie mimiki pewien wysoki już poziom, tak głośnemu tytułowi po prostu nie wypada tak słabo jej odwzorować. Druga sprawa: polska wersja. Przetestowałem chwilę oryginał, a także rodzimą wersję, jedno i drugie z polskimi napisami. Rozumiem małe zmiany w tłumaczeniu napisów w stosunku do tego, co słyszymy, lecz tutaj wydaje mi się to nagminne. Do tego zauważyłem literówki, bo mojej uwadze nie umknęło ningdy lub zabójwczyni, jakie ujrzałem w tłumaczeniu. Do tego drobne babolki, jak niewielkie problemy z kolizjami, których efektem były lewitujące martwe maszyny (chociaż czy to dobry przymiotnik?), takie jak na poniższym obrazku.
Warto?
Najważniejsze jest jednak to, że z czystym sumieniem można powiedzieć wszystkim posiadaczom PS4, żeby zaczęli już powoli rozbijać swoje świnki skarbonki. Horizon Zero Dawn to pozycja intrygująca, piękna i nienużąca. Po tych kilku(nastu) godzinach rozgrywki dotychczasowe doznania dostają ode mnie jakieś 85/100. Pełna recenzja pojawi się już niedługo, jednak już wiem, że pisanie jej, tak jak dalsze obcowanie z tym tytułem będzie rzeczą więcej niż przyjemną. Kończę i wracam do Aloy…
ilustracja wprowadzenia: Sony