Wiele osób otworzyło zapewne szeroko ze zdumienia oczy, widząc zwiastun Zewu krwi. To już nie czasy prawdziwych, uroczych czworonogów biegających z wywieszonym językiem i podbijających serca widzów. W tym przypadku to już niemal wyłącznie magia efektów specjalnych, dzięki której pies może mieć o wiele większą interakcję z otoczeniem. Emocje na jego pysku mogą być bardziej przejrzyste, co zbliża całą produkcję do animacji. Dzięki temu zwierzęta nie są narażane na niebezpieczeństwo, choć w tym momencie efekty specjalne pozostawiają jeszcze trochę do życzenia. Wszystko jest jednak kwestią przyzwyczajenia, mi animowane zwierzęta przeszkadzały na początku, ale wraz z upływem czasu coraz mniej zwracałem na to uwagę. Takie podejście do adaptowania powieści Jacka Londona nie powinno nikogo dziwić ze względu na doświadczenie na tym polu reżysera Chrisa Sandersa współodpowiedzialnego między innymi za Jak wytresować smoka. Połączenie animacji z filmem aktorskim to nic odkrywczego. Takie próby podejmowane są już od lat 80, ale największym wyzwaniem jest wywołanie prawdziwych emocji. Niektórzy przecież w ogóle nie dadzą się na to nabrać i cały czas będą widzieć efekt pracy animatorów zamiast realnego zwierzęcia. Wypada jednak wspomnieć, że postać Bucka nie powstała od zera. Mimika i część ruchów bohatera powstała dzięki zaangażowaniu Terry’ego Notary’ego. Znajdujący się często w cieniu specjalista od motion capture zszedł na cztery łapy i do wykreowania animowanego modelu psa wykorzystano jego ruchy oraz mimikę.
Zew krwi zaczyna się według tradycyjnego schematu filmów opowiadających o zwierzętach. Pies zabrany podstępem z domu i wywieziony na drugi koniec kraju musi poradzić sobie w nowych warunkach oraz przetrwać pod opieką kolejnych właścicieli. A ludzie jak to ludzie, czasem dobrzy, a czasem źli. Czarne charaktery są złe do szpiku kości i nie dostaną szansy na odkupienie. To opowieść mocno skupiona na podróży psiego bohatera. Przechodzi przemianę, uczy się odpowiedzialności i zaczyna sam stanowić o swoim losie. Przestaje być definiowany przez ludzi, w momencie zakończenia filmu symbolicznie i dosłownie kończy się narracja człowieka, a zaczyna jego własna.
To w gruncie rzeczy historia emancypacyjna o uniezależnianiu się od człowieka i powrocie do natury. Sanders ewidentnie dystansuje się od postępu cywilizacyjnego, a docenia przyrodę w jej nienaruszonym stanie. Szczególnie w ostatnim akcie rozgrywającym się w miejscu wolnym od ludzi i zdobyczy technicznych udało się uchwycić coś rzadko poruszanego w takich filmach. Człowiek, choć znajduje się na szczycie drabinki ewolucji, nie wie wszystkiego i wcale nie jest taki mądry, jak mu się wydaje. Reżyser wymierza też prztyczek w nos ludziom trzymających na małej przestrzeni psy, które potrzebują zdecydowanie więcej miejsca i ruchu. Na początku filmu oglądamy, jak Buck zupełnie nie odnajduje się w zaludnionej rzeczywistości miasteczka. Jego kolejne przygody i nabieranie pewności siebie nie tylko kształtują niezłomny charakter, ale są również nośnikiem humoru skierowanego głównie do młodszych widzów.
Niestety na tak silnej humanizacji psiego bohatera ucierpiała reszta aktorów. Zaraz po seansie zapomnicie, że wystąpili tutaj tacy ludzie jak Omar Sy, Karen Gillan albo Dan Stevens. Szczególnie zmarnowany jest ten ostatni w roli jednowymiarowego antagonisty. Jeśli tylko nie rzuca groźnych spojrzeń, to rzuca najbardziej kliszowe z kliszowych tekstów. Broni się jedynie Harrison Ford, pewnie dlatego, że już nikomu nie musi nic udowadniać. Jako złamany przez życie, ale również dysponujący ogromną mądrością John Thornton, jest idealnym towarzyszem dla Bucka. Tę dwójkę dobrze się ogląda, nawet jeśli tylko siedzą na dachu rozpadającej się chaty i patrzą zadumani w gwiazdy.
Potrzeba sporo cynizmu, żeby w takim filmie jak Zew krwi zwracać uwagę wyłącznie na efekty specjalne i wypatrywać przez cały czas ewentualnych potknięć. Oczywiście, wizualnie nie jest to zbyt spójne, a Omar Sy i Cara Gee na saniach wyglądają w jednym z ujęć jak Ferdynand Kiepski i Marian Paździoch otwierający biznes na Alasce. Pomimo tego jest to produkcja pełna serca i skupiona na drodze psiego bohatera, a nie otaczających go ludziach. Sami raczej nie poczujecie żadnego zewu, ale jeśli wzruszają was takie historie, to może nawet uronicie łezkę.
Ilustracja wprowadzenia: materiały prasowe