Ostatnimi czasy rynek komiksowy w Polsce silnie się rozrasta. Już nie tylko Egmont czy Mucha Comics, ale teraz i Waneko, specjalizujące się w mangach, sięga po komiksy superbohaterskie. Wydawnictwo to jednak nie odbiegło daleko od Japonii. Wolverine: Snikt! to bowiem dzieło cenionego mangaki Tsutomu Niheia. Czy twórca Blame! sprostał wyzwaniu, jakim było przeniesienie się w nieco inne klimaty i czy warstwa fabularna dorównała warstwie wizualnej? Czy może Wolverine: Snikt! jest albumem stworzonym bardziej do oglądania, niż do czytania?
Tomek Drozdowski: Logan od zawsze był mi bliską postacią, a komiksy z jego udziałem nigdy nie zawiodły moich oczekiwań. Broń X, Staruszek Logan czy Wróg publiczny to dzieła idealnie ilustrujące Rosomaka. To postać, która poza swoją szponiastą naturą ma złożoną osobowość, a biorąc pod uwagę jej życiorys – wręcz tragiczną. Z niecierpliwością więc wyczekiwałem tego albumu, który to przeszedł nieco bokiem obok comiesięcznej lawiny komiksów Marvela od konkurencji.
Dagmara Trembicka: Fabularnie, nie ukrywam, Wolverine. Snikt! to raczej produkt na miarę książeczek dla dzieci. Jest prosto, jest akcja, nie trzeba się zastanawiać. Mam wrażenie, że wyjątkowo prosta, żeby nie powiedzieć: prostacka historia jest po prostu pretekstem, by zaprezentować rysunki Niheia w kolorze. Logan zostaje przeniesiony do tajemniczego miejsca, gdzieś w dalekiej przyszłości, gdzie niedobitki ludzkości prześladowane są przez biocybernetyczne zmutowane potwory – Mandate’y. Musi odnaleźć “królową matkę” tych stworzeń, źródło bakterii, która je stworzyła, zlikwidować ją, po czym wrócić do domu. Nic specjalnego, prawda? Ale za to te rysunki!
Tomek: Jeśli chodzi o fabułę, nie porywa ona z kilku względów. Akcja dzieje się zbyt szybko. Autor rzuca bohatera w przeróżne miejsca, ledwie dając czytelnikowi zasmakować w postapokaliptycznym świecie, do którego dane było mu trafić. A szkoda – wizja Niheia mogła być naprawdę czymś niezłym, gdyby tylko nieco ją rozwinął. Kto wie? Może i inni herosi Marvela zjawili by się tam wzorem Logana? Upadły świat, gdzie ludzkość zepchnięta została do pozycji ofiar, cała ta szarzyzna i ogromna skala zniszczeń, potęgowane dodatkowo przez beznadzieję walk resztek ludzkości z Mandate’ami. Sam Logan w pewnym momencie stwierdza, iż nie chciałby tam wracać. Komiks ten był wielokrotnie krytykowany. Często niesłusznie, bo nie jest on sam w sobie zły, ale po prostu nieco wybrakowany. Pozostawia raczej uczucie niedosytu, niż zażenowania swym poziomem. Ale grafika… Prawdziwe cudo.
Dagmara: Nadal jednak, moim zdaniem, rysunek wynagradza te niedociągnięcia. Każdą stronę ogląda się z zapartym tchem: niezwykłe postaci o nienaturalnych proporcjach, zgrane kadry, postapokaliptyczny świat rodem z koszmaru – to wyszło Niheiowi świetnie. Można wręcz potraktować Wolverine. Snikt! jak artbook artysty, ciekawostkę dla fanów Logana – zresztą komiks ten, początkowo wydany jako pięć zeszytów, miał być takim kolekcjonerskim prezentem dla czytelników Marvela.
Oboje jesteśmy zgodni co do tego, że warstwa wizualna Wolverine: Snikt! jest niesamowita. Nasycone barwy, które będą nowością dla fanów autora, przyzwyczajonych do czarno-białej mangi, charakterystyczna kreska Tsutomu Niheia, niezwykła wyobraźnia krążąca wokół post-ludzkości – obok tego trudno przejść obojętnie. Jednak warstwa fabularna nie dorównuje graficznej w najmniejszym stopniu. Mamy tu raczej fabułę pretekstową, by zaprezentować rysunek. Mimo to warto sięgnąć chociażby na próbę: komiks nie jest taki zły, za to wizualnie będzie perełką kolekcji – tak dla fanów Logana, jak wielbicieli Niheia.
Tytuł oryginalny: Wolverine. Snikt!
Scenariusz: Tsutomu Nihei
Rysunki: Tsutomu Nihei
Tłumaczenie: Alicja Modrzewska
Wydawca: Waneko 2016
Liczba stron: 120
Ocena
Tomek: 70/100
Dagmara: 60/100