Autor prezentuje nam USA podzielone między dwie frakcje. Jedną jest strona rządowa, mająca do dyspozycji armię i będąca de facto legalną władzą. Druga to rebelianci z armii Wolnych Stanów. Ludzie sfrustrowani i skrzywdzeni polityką, którzy wzięli sprawy w swoje ręce. Rozgrywka między frakcjami ma miejsce w całym kraju, lecz najbardziej widocznym polem walki jest Nowy Jork. Wielkie Jabłko, a konkretniej Manhattan, to teraz tytułowa strefa zdemilitaryzowana. Wyspa z ikonicznymi drapaczami chmur i miejscami jak Piąta Aleja czy Central Park jest jednak czymś więcej, niż terytorium szczególnego zagrożenia. To miejsce zamieszkania wielu obywateli, niekoniecznie zadeklarowanych po jednej czy drugiej stronie. Między nich trafia Matty Roth, początkujący reporter, który jako jedyny ocalał z przybyłej do DMZ ekipy dziennikarskiej. Od tej chwili zaczyna się jego nowe życie – zarówno na płaszczyźnie prywatnej, jak i zawodowej.
DMZ – Strefa zdemilitaryzowana tom 1 to wymarzone dzieło, aby epatować w nim swoim politycznym światopoglądem. Brian Wood szczęśliwie tego nie robi, zachowując reporterski autentyzm swojego głównego bohatera. Zarówno wojska Stanów Zjednoczonych, jak i rebelianci są pokazywani jako dość niełatwe do oceny strony, a jedynymi ofiarami ich działań wydają się cywile. I to oni są siłą tego komiksu. Trwający w swoich dzielnicach i domach pomimo warunków rodem z Trzeciego Świata i ciągłego zagrożenia, herosi dnia codziennego jak Zee czy Wilson, przekonują mnie o wiele bardziej, niż kolejni przerysowani bohaterowie, nierealni i przeładowani kompleksami autora. Ciekawym bohaterem jest Roth. Już w pierwszym tomie widać jego ewolucję i czekam na dalsze kroki tej postaci.
Rysunkowo DMZ trafiła w czuły punkt mojego poczucia estetyki. Historia rozdartej Ameryki z centrum konfliktu na Manhattanie powinna wyglądać właśnie tak, jak ukazali go Wood i Burchieli – to klimat ulicy wielomilionowego miasta, które dotknięte zostało niemal apokaliptyczną katastrofą. Standardowe kadry przeplatane są niemal fotograficznymi kolażami, przestawiającymi ogrom strat, jakich zaznało miasto. Nie ma tu jednak miejsca na widoki rodem ze S.T.A.L.K.E.R.-A. To nadal Nowy Jork, z całą jego artystyczną otoczką, wielokulturowością czy aktywnymi lokalami i klubami. I to pomimo wojny, co jeszcze bardziej pokazuje nieugiętość i charakter nowojorczyków. Najlepiej charakter Nowego Jorku według Wooda oddaje finalny zeszyt DMZ – Strefa zdemilitaryzowana tom 1. To mały reportaż na temat podupadłej metropolii. Jego rasowy charakter sprawdza się tu doskonale. W wizualnej beczce miodu znalazła się jednak mała łyżka dziegciu o imieniu Kristian Donaldson. Pewnie nie miałbym nic przeciwko jego pracom, ale kontrastują one stylistyką z pracami Burchielego i nie mają za grosz klimatu reszty komiksu.
DC Vertigo, czy teraz raczej już DC Black Label z oferty Egmontu powiększyło się o kolejną porządną serię. To, co ukazuje się u nas w ramach tej linii wydawniczej, można luźno podzielić na dwie kategorie. Pierwsza z nich to tytuły pokroju Sandmana, Promethei czy Doom Patrolu. Spora dawka fantastyki, sił nadnaturalnych i nieco motywów superbohaterskich. Ta druga to z kolei pozycje jak 100 naboi, Skalp czy właśnie DMZ. Próżno w nich szukać magii czy peleryn, jest za to gęsty jak smoła klimat, który nie ubiera rzeczywistości w piękne barwy. Dlatego czekam na kolejne tomy i mam nadzieję, że Egmont wyda je nieco szybciej, niż wspomniane wyżej tytuły.
Tytuł oryginalny: DMZ: The Deluxe Edition Book One
Scenariusz: Brian Wood
Rysunki: Ricardo Burchielli, Brian Wood, Kristian Donaldson
Tłumaczenie: Tomasz Kłoszewski
Wydawca: Egmont 2020
Liczba stron: 300
Ocena: 90/100