Na internecie chodzą słuchy, że pomysł na Monster Trucks powstał w głowie małoletniego synka jednego z prezesów Paramounta. No i komuś na nieszczęście zachciało się zostać ojcem roku, więc sypnął grubymi milionami dolarów na realizację opowieści o kosmicie w samochodzie. Podobno ten pan już w Paramount Pictures nie pracuje. Szczerą prawdą pozostaje natomiast informacja, iż recenzowany tu film przeleżał na dysku dwa lata, nim w końcu cichcem wrzucono go do kina, w najbardziej ogórkowym okresie. Jednak żadna kaszana nie ustrzeże się przed bezwzględną recenzencką szyderą. Jazda z tym potworkiem.
Zobacz również: recenzja bardzo przyjemnego widowiska Wielki Mur
Choć ktoś mógłby zakrzyknąć – hola, hola, panie recenzencie, przecież to opowieść dla małych dzieciaczków, trochę wyrozumiałości. Niby to i racja, acz brutalny pojazd również ma swoje uzasadnienie. Twórcy tego dziełka dostali całkiem pokaźną górę grosza, co po podliczeniu zsumowała się w niebagatelne 125 milionów dolarów. Na efektach oszczędzać nie musieli, więc pewne wciśnięcie pedału gazu jest wręcz wymagane. Powiedzmy też sobie szczerze – to film o małych samochodach z gigantycznymi kołami, więc temat ten porusza wyobraźnię chłopców w wieku od 4 do 104 lat. Niby idealna okazja, żeby ojciec poszedł z synkiem do kina, czy aby tylko się nie wynudzą?
Pokazana na wielkim ekranie historia nie grzeszy oryginalnością, ale to akurat mało istotny zarzut. Młody MacGyver, jeszcze licealista, ma swoją starą, rozpadającą się bryczkę i wielki międzygalaktyczny fart sprawia, że kosmita, co spadł na jego złomowisko, wcale nie chce wyżreć mu mózgu, użyć skóry jako garnituru czy wykorzystać naszego bohatera seksualnie w pełnym macek stosunku rodem z najklasyczniejszego hentaja. Owe spożywające benzynę dość pokraczne stworzonko to taki obślizgły Xzibit, co przejmuje najgorszą brykę i przemienia ją w zabójczego (dosłownie) monster trucka. Tak właśnie się też dzieje z wrakiem protagonisty. Czas rwać siksy, szpanować na rewirze i pokazać, kto rządzi miastem. MacGyver to jednak prosty, szczery chłopak, w głowie ma poukładane, panienki ignoruje i pozerstwem gardzi, więc zamiast wyczyniać głupoty zaprzyjaźnia się z kosmitą, z czasem znajdując mu nawet towarzystwo. Wiejską sielankę przerywa zła korporacja, co planuje złe rzeczy wyczyniać z obcymi, a na to zło nie mogą pozwolić nasi bohaterowie, więc dojdzie do zdecydowanie za małej ilości ścigania. Ot typowa opowieść chłopiec i jego kosmita z lekko zarysowaną nutką o istocie przyjaźni.
Zobacz również: najgorzej zapowiadające się filmy 2017 roku
Nawet dałoby się ją łyknąć, gdyby główny bohater nie był takim bucem. Niby gra go MacGyver, zabawny, wyluzowany koleś, ale scenariusz często każe mu dość obcesowo obchodzić się z bliskimi osobami, szczególnie z bezrozumnie zakochaną w nim biedną dziewczyną i ten siedzący w jego furze, mało słodki kosmita również dość ugodowy się wydaje. Niniejszy obcy nie ma tyle buńczuczności co chociażby Bumblebee ze wspaniałych Transformers. Jeszcze sam film tak bardzo wbija do głowy jego imię, niby licząc, że przy tak randomowym stylu przebije się do szerszej świadomości popkulturowej. Patrząc pobieżnie, można uznać, że strukturę schematyczną powtórzono tu nie siląc się na żadne istotne alteracje. Skierowanie filmu do młodszej widowni tłumaczy jego ugodowy charakter (coś, co naczelny by chciał, żeby i ów recenzent miał), gdzie oszczędza się przemocy tyle, ile tylko się da, a nawet jeśli komuś dzieje się krzywda, to po za kadrem i bez krzyku. Na dodatek Humor jak najbardziej reprezentuje żenujący poziom poprawności wszelakiej. Najmłodszych ogólnie można brać bez przeszkód, a ucierpią ci starsi, w tym nawet nastolatkowie, gdyż zwyczajnie jak na film o wielkich furach, bardzo mało tu ciekawych elementów.
Po części dlatego też, że samochody wyglądają jak żywcem wzięte z komputerem robionej bajki. Za wspomniany wyżej budżet to badziewie powinno wyglądać niczym Szybcy i adekwatnie do wieku wściekli, a nie ta dawno temu zapomniana i przez nikogo nielubiana bajka Roboty, którą tu przywołuję głównie dlatego, iż to właśnie jej reżyser nakręcił Monster Trucks, przenosząc z animacji przesadę do uproszczeń.
Choć podsumowując prostymi słowami, nie jest też tak tragicznie. Zawsze ciężko jednoznacznie ocenić tego typu „letni” film. Niby aktorzy recytują swoje kwestie bez przekonania, ale jakieś tam zdolności mają. Ciąg wydarzeń można przewidzieć, ale i tak płyną one szybko. Rozwałka na ekranie wypada sztucznie i właściwie nie ekscytuje, ale przez to też nie widać niczego nieadekwatnego dla dzieciaczków, a finalnie prawie udało się coś wartościowego powiedzieć o sile przyjaźni i pożytku z drugiej osoby. Także kto chce, niech pakuje się do Monster Trucks, przejażdżka jest nudna, ale bezkolizyjna.
Zobacz również: zapowiedzi komiksowe Egmontu na marzec 2017