„Deadpool” to jeden z najbardziej charakterystycznych i rozpoznawalnych (anty)bohaterów Marvela. Brutalny, bezkompromisowy, cyniczny, bezczelny i niezwykle zabawny, na dodatek zdający sobie sprawę z tego, że jest postacią z komiksów i non stop przełamujący czwartą ścianę poprzez bezpośrednie zwracanie się do czytelnika lub widza. Jego reprezentacja w kinowym uniwersum do tej pory była mocno zaniedbana (nie licząc epizodu w „X-men Geneza: Wolverine”). W Polsce to póki co osobnik raczej nieznany szerszemu gronu, głównie przez brak wydanych komiksów z jego udziałem. Zmieni się to w lutym: wraz z premierą pierwszego tomu jego przygód, a także wejściem na kinowe ekrany dedykowanego mu filmu.
Zapomnijcie o wszystkim, co do tej pory widzieliście w produkcjach sygnowanych logo Marvela – Deadpool jest zupełnie inny. To, całkiem zasłużenie, film posiadający kategorię R, nie szczędzący widzowi krwi, erotyki, mocnych żartów czy wreszcie mrocznych scen. Wszystko to upchnięto w konwencji (nie)typowego filmu o superbohaterze, który jest praktycznie nieśmiertelny, posiada moc regeneracji i nie chce zostać jednym z X-menów. Taki Wolverine w krzywym zwierciadle, tylko z takim samym temperamentem.
„Deadpool” w zasadzie jest klasycznym originem, ukazującym genezę tytułowej postaci, przeplatającą się z właściwą akcją. Jako że film reklamowany jest jako najlepsza propozycja na Walentynki (!), nie mogło zabraknąć pięknych kobiet i wątków miłosnych, wszystko oczywiście podlane sosem autoparodii.
Ryan Reynolds jest idealnym Deadpoolem – doskonale czuje i postać i konwencję, stanowiąc zdecydowanie najjaśniejszy punkt filmu. Partneruje mu piękna i seksowna Morena Baccarin oraz wyrazisty Ed Skrein, gwiazda najnowszej części „Transportera”. To niestety koniec błysków w obsadzie: gościnne występy Colossusa i Negasonic Teenage Warhead, a także Giny Carano w roli Angel Dust, to nic więcej, jak przyzwoite zapchajdziury.
Pełnometrażowy debiut Tima Millera jest nierówny – wszystkie sceny z Deadpoolem są absolutnie genialne, natomiast te, w których Reynolds dopiero się nim staje, rozrabiając jeszcze jako Wade Wilson, mogą nieco znużyć. Być może to kwestia oczekiwań: przecież nie dało się uniknąć mixu tych scen w pierwszym filmie o tym bohaterze. W zapowiedzianym już sequelu problem ten powinien zniknąć.
Humor potrafi powalić na kolana, od pierwszych minut (pomysłowe napisy), po ostatnie (scena po creditsach), poprzez nieskończone odnośniki do komiksów i popkultury, czy nawet filmów Monty Pythona. Aż chciałoby się po prostu więcej Deadpoola na ekranie. To bardzo komiksowy film, pełen akcji i dobrej zabawy, dobrze nakręcony i okraszony świetnym soundtrackiem. Wszyscy fani postaci powinni potraktować go jako pozycję obowiązkową. Ale nie puszczajcie na niego swoich dzieciaków.
Za udział w seansie dziękujemy: